czwartek, 28 listopada 2013

Epilog.

Wielka hala, wypełniona po brzegi podekscytowanymi fanami. Przeżywałam deja vu. Po raz kolejny byłam wśród nich wszystkich na koncercie swojego tak bardzo uwielbianego od zawsze zespołu. Nie byłam jednak już tą samą osobą co dawniej. Przynajmniej nie do końca tą samą. Wiele się zmieniło od czasu pierwszego koncertu, na którym byłam i mojego rozstania z Gitarzystą Tokio Hotel. Moje życie było teraz trochę inne... Ale wciąż pamiętałam. Dlatego stojąc w pierwszym rzędzie nie mogłam się napatrzeć na mężczyznę, który tak niegdyś zawładnął moim sercem i umysłem. Patrząc na niego czułam, jak wszystko do mnie wraca z podwojoną siłą. Przez to czułam się jeszcze bardziej podekscytowana. Nie mogło się to równać z tym, co odczuwały te dziewczyny stojące obok mnie. Gdyby tylko wiedziały...
Nie będę ukrywać, że ten koncert był tylko dobrym pretekstem, żebym mogła znowu go zobaczyć. Nacieszyć swoje oczy, swoje serce. On wciąż był taki idealny, seksowny... Wciąż miałam ochotę wdrapać się na scenę i rzucić na niego. Oczywiście to było niemożliwe. A nawet gdyby było... Nie zrobiłabym tego. Bo przecież jestem starsza, rozważniejsza. Nie robi się takich rzeczy! Tym bardziej, że nie wiem, czy on również by tego chciał. Nie zmieniało to faktu, że i tak na samą myśl o tym czułam dreszcze na całym ciele. Trochę odstawałam od tłumu, bo bardziej skupiałam się na Tomie niżeli całym show. Koncert tak naprawdę był dla mnie tylko przyjemnym dodatkiem. Przez cały czas, który trwał zastanawiałam się też, czy może któryś z bliźniaków mnie zauważył, rozpoznał. Nie ukrywam, że byłoby to miłe! Chciałabym zobaczyć ich uśmiech, poczuć na sobie to czekoladowe spojrzenie. Szczególnie Toma... Oh, tak moje uzależnienie. To nigdy się nie skończy! Wiedziałam, że przychodząc tu wiele ryzykuję. Mój brat w ogóle był przerażony, gdy się o tym dowiedział... Ale ja byłam całkowicie spokojna. Bo wiem, że nic dwa razy się nie zdarza. Chyba, że...
Nagle muzyka ucichła i słyszałam tylko rozwrzeszczany tłum. Zaczęły udzielać mi się ich emocje i zupełnie automatycznie zaczęłam krzyczeć razem z innymi fankami, kiedy tylko na hali rozbrzmiał głos Wokalisty.
- Wszystko, co piękne, szybko się kończy. Dzisiejszy wieczór był wspaniały, jesteście najlepsi. Zawsze dajecie nam mnóstwo energii, niesamowicie się z wami bawię. A teraz, po raz ostatni dzisiaj, zróbcie hałas, Aliens!
Najpierw weszła perkusja, potem gitary i zaczęła się ostatnia piosenka. Tym razem skupiłam swoją uwagę na muzyce. Było to nieco dołujące, ale starłam się spełnić życzenie swojego idola i śpiewałam razem z nim. Piosenka była śliczna, nie była smutna mimo, że opowiadała o przemijaniu tego, co w życiu najpiękniejsze, o poczuciu tęsknoty i pustki, z którą należy się pogodzić, by dać sobie szansę na ponowne znalezienie szczęścia. W internecie pojawiła się plotka, że tę piosenkę napisał Tom, a nie Bill, jednak informacje na opakowaniu płyty tego nie potwierdziły. Ja jednak wierzyłam, że może być w tym odrobina prawdy... Chwilami czułam, że te słowa mówią o miłości Toma...O miłości do mnie. Spojrzałam na niego.
Miał zamknięte oczy, odchylił głowę do tyłu. Jego dłonie posuwały się po gitarze z ogromną delikatnością, w myśl zasady, że powinno się ją traktować, jak kobietę. Jego mięśnie były jeszcze większe, niż je zapamiętałam. Zmienił się on, ale na pewno nie fakt, że nadal był diabelsko przystojny. Śpiewałam głośno razem z całą halą i zupełnie nieświadomie, nie odrywałam wzroku od starszego Kaulitza. Piosenka skończyła się w mgnieniu oka i mimo bisów, które wyjątkowo zagrali, koncert dobiegł końca. Cały zespół podszedł bliżej fanów, przez co nagle zrobiło się jeszcze ciaśniej i głośniej. Wszyscy parli do przodu, nie zwracając uwagi na to, że zwyczajnie nie ma już miejsca, a osoby w pierwszym rzędzie prawie leżą na metalowych barierkach. Ja sama deptałam komuś po nogach i popychana przez tłum, prawie przewróciłam się na blondynkę, którą natomiast niewiele dzieliło od sceny. Byłam tak blisko... Czułam dziwny niepokój, a może nawet strach, na myśl, że Tom mógłby mnie zobaczyć. Wcześniej nawet tego chciałam, ale teraz nie wiedziałam, co mogłoby się wtedy stać... Ogromna fala zmian, nowe nadzieje, nowe zawody... Czy ja jestem na to gotowa? Niestety, na to wszystko było już za późno. Stałam kilka metrów od Tokio Hotel i nijak nie mogłam wpłynąć na to, co się wokół mnie działo.
Zajęta natłokiem myśli, zupełnie ignorowałam Billa, który cały czas coś mówił i resztę zespołu, która machała do fanów. Dopiero po chwili dotarło do mnie, skąd to całe poruszenie. Zaczęło się. Gustav rzucił pałeczki, poleciały daleko, nie wywołując reakcji osób stojących wokół mnie. To samo było z ręcznikami, które latały nad moją głową. Chwilę później poczułam na sobie falę zimna. Tak, nie mogli zapomnieć o oblewaniu fanów wodą, to była nieodłączna tradycja, rytuał. Nie miałam im tego za złe, choć nie uważałam za nic przyjemnego.
Nie minęło pół minuty a wszyscy wokół zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej. Automatycznie spojrzałam na Toma, ale tym razem nie byłam jedyna, bo wzrok wszystkich fanów był wbity właśnie w niego. Wymachiwał ręcznikiem we wszystkie strony, obserwując tłum. Nagle czarny materiał poleciał... W moim kierunku. Nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy ktoś chwycił go, jakby to był największy skarb, a potem słyszałam tylko piski fanek rozrywających materiał.
Mnie jednak interesowało coś innego. Brązowe oczy Gitarzysty, który śledził trasę swojego prezentu dla fanów i przez to zauważył mnie. Byłam pewna, że mnie poznał. Przez kilka sekund był zupełnie osłupiały, a jego mina zrzedła. Nasze spojrzenia się spotkały. Po chwili zachwiałam się, bo w tłum poleciał kolejny ręcznik zespołu i wszyscy rzucili się w jego kierunku. Wtedy musiałam zniknąć mu z oczu. Widziałam, jak mnie wypatrywał, ale nic nie mogłam zrobić. Niby jak moje krzyki miały dotrzeć do niego pośród tego hałasu?
Chłopcy ruszyli w kierunku kulis, a on nadal mnie szukał. Niestety, Bill rzucił mu znaczące spojrzenie i Tom, chcąc nie chcąc, poszedł razem z nimi.
A ja... Ja nadal stałam, zupełnie bezwładna, miotałam się między setkami ludzi. Poddawałam się im, szłam razem z nimi, nie wiedząc nawet gdzie się kierują. Nie mogłam pozwolić, żeby tak to się potoczyło! Widział mnie... Szukał mnie... To naprawdę się stało. Musiałam coś zrobić.


Zebrałam w sobie wszystkie siły i zaczęłam przepychać się w zupełnie przeciwnym kierunku niż fani. Miałam, gdzieś fakt, że wrócę do domu cała poobijana. Na szczęście nie oddaliłam się zbyt daleko od miejsca, w którym wcześniej stałam, więc nie miałam, aż tak wiele trudu, aby tam wrócić. A przede wszystkim miałam w sobie mnóstwo motywacji! Chciałam zobaczyć się z Tomem, chciałam jeszcze raz na niego spojrzeć... Porozmawiać z nim. Wiem, że jeśli mi się to nie uda, będę tego żałowała do końca życia. Ze swojego doświadczenia wiedziałam już, jak dostać się tam, gdzie niby nie wolno wchodzić publiczności. Doskonale pamiętam, jak ostatnim razem trafiłam za kulisy gubiąc się przy tym, jak ostatnia sierota. Tym razem jednak podążałam tam z pełną świadomością, w konkretnym celu. Nie zastanawiałam się w ogóle, co zrobię, gdy już go spotkam. To nie było ważne... A przynajmniej tak mi się wydawało na daną chwilę...


W tym chaosie nikt nie zwrócił uwagi, jak prześlizgnęłam się przez drzwi znajdujące się z tyłu sceny. Jeden z ochroniarzy właściwie mnie zauważył, ale widocznie uznał mnie za kogoś z pracowników. I chwała mu za to! To naprawdę było banalne. Znalazłam się na korytarzu, który był naprawdę słabo oświetlony. Nie wiedziałam, w którym kierunku mam się udać. Nikogo tu nie było, a korytarz wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Zaczęłam powoli iść do przodu rozglądając się po drzwiach. Szukałam jakiegoś napisu typu "garderoba", czy coś w tym stylu. Ciągle docierał do moich uszu hałas z hali, który zakłócał moją koncentrację... Bałam się też, że znowu wpadnę na jakiegoś „goryla”, jak rok temu i będę miała kłopoty. Ale może dzięki temu szybciej dostałabym się do Toma?


- Ivy? - zastygłam w bezruchu słysząc nagle za sobą tak dobrze znany mi głos. Serce zaczęło mi bić, jak oszalałe, a ja sama nie wiedziałam, co mam zrobić. Bałam się odwrócić doskonale wiedząc kto za mną stoi. Przecież tego właśnie chciałam. Po to tutaj przyszłam... Więc co? Teraz stchórzę? Sprowadziłam go chyba swoimi myślami... - To ty Ivy?


- Cześć Tom – wydusiłam w końcu z siebie odwracając się w jego kierunku. Nasze spojrzenia ponownie tego wieczoru skrzyżowały się ze sobą. A ja znowu miałam wrażenie deja vu. Nasze pierwsze spotkanie, w całkiem podobnej sytuacji... Jego oczy wpatrujące się w moje. Od tego wszystko się zaczęło między nami. To była ta iskra, która wznieciła płomień naszej miłości. - Miło cię widzieć... - zdaję sobie sprawę, że to głupie. Tyle, że nagle nie wiedziałam, co mu powiedzieć. To wydawało się prostsze, gdy stałam przed sceną wśród tłumu... Gdy istniało tylko w mojej wyobraźni.


- Ivy... To naprawdę ty... Boże, gdzieś ty była? - jego słowa zabrzmiały, co najmniej, jakbym to ja go opuściła i zniknęła z jego życia, a on cierpiał z tego powodu niezmiernie. Chyba tak nie było? Podszedł do mnie bliżej i to wystarczyło, aby moje ciało przeszedł dreszcz.


- Ja? - uniosłam brwi nie spuszczając z niego wzroku, a chłopak wydawał się posmutnieć.


- Szukałem cię... Po tym, jak twój brat kazał mi zniknąć z twojego życia, naprawdę żałowałem, że go posłuchałem. Wcale tego nie chciałem... To wszystko nie tak miało wyglądać. Ale zapadliście się pod ziemię...


- Wyjechaliśmy... Philip ci kazał zniknąć? - przerwałam mu zszokowana nowymi wiadomościami. Emocje z każdą chwilą we mnie wzrastały. Czy to się dzieje naprawdę? - Więc ty naprawdę wtedy byłeś w szpitalu...


- Nie dziwię się, że ci nie powiedział – mruknął spuszczając wzrok. - Przepraszam... Tak bardzo...


- Daj spokój... To nie twoja wina – uśmiechnęłam się lekko, co nie było zbyt łatwe. Bo w tej chwili miałam ochotę zabić własnego brata gołymi rękoma. Nie mogę w to uwierzyć! Tylko, czy warto teraz się tym przejmować? Stoję przed Tomem... Boże, to znowu się dzieje. - Naprawdę mnie szukałeś? - zapytałam nadal to wszystko do mnie nie docierało. Skinął twierdząco głową spoglądając na mnie w ten swój czuły sposób. Zupełnie, jak dawniej... Widziałam w jego oczach żal, tęsknotę. Wierzyłam mu... Uwierzyłabym we wszystko, co by tylko teraz mi powiedział.


- Dlaczego tu jesteś?


- Nie wiem... Chciałam się z tobą zobaczyć chyba – odparłam niepewnie. - Jeśli mnie szukałeś... To szukasz mnie nadal? - kolejne bezsensowne pytanie z moich ust. Ale nie umiem inaczej!


- Chyba ty mnie znalazłaś – powiedział cicho niebezpiecznie zmniejszając między nami dystans. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, gdy poczułam jego oddech na swoich ustach. Jego ruchy były takie niepewne, czułam, jak bardzo się boi mojego odtrącenia. Może i powinnam go odrzucić... Pewnie tak. To było jednak silniejsze. Cała wręcz drżałam, musiałam dać się ponieść emocjom i uczuciom. To ja wykonałam kolejny ruch wpijając się w jego wargi. A potem wszystko już działo się samo, w swoim szaleńczym tempie. Zaczęliśmy się całować, niczym para szaleńców. Miotaliśmy się po korytarzu nie mogąc ustać w jednym miejscu obdarowując się wzajemnie namiętnymi, gorącymi pocałunkami. Nasze pragnienie wzięło górę i znowu nic się nie liczyło. Nic poza nami. W końcu zatrzymała nas jedna ze ścian, gdzieś przy końcu korytarza. W jakimś ciemnym kącie. Pozostaliśmy tam, bezpieczni i spokojni, że nikt nas nie dostrzeże. Tom nie przestawał mnie całować, co całkowicie mi odpowiadało. Sama chciałam tylko więcej. Tęskniłam za tymi ustami przez szmat czasu. Zasłużyłam, aby znowu mieć je tylko dla siebie.


Nie zważając na nic zaczęłam rozpinać mu spodnie. Przez moment wydawał się być zaskoczony przebiegiem sytuacji, ale nic nie powiedział, ani tym bardziej się temu nie opierał. Spojrzał tylko w moje oczy, najwyraźniej to mu wystarczyło. Znowu zaczął mnie całować podczas, gdy ja zasuwałam z siebie majtki. Dziękowałam samej sobie w duchu, że założyłam na ten koncert sukienkę, choć to było naprawdę idiotyczne z mojej strony.


Nie obchodziło mnie, że jesteśmy w publicznym miejscu i ktoś może tu za chwilę wejść. Pragnęłam go tu i teraz. Podniecenie przysłaniało mi zdrowy rozsądek, nie myślałam o niczym. Zresztą chyba obydwoje w ogóle przestaliśmy myśleć. Tom całował moją szyję jednocześnie zaciskając swoje dłonie na moich piersiach. Jemu chyba także nie przeszkadzało mało komfortowe miejsce w jakim się znajdowaliśmy. Przypierał mnie do ściany cały czas pieszcząc moją skórę i piersi. Moje dłonie z pasją badały jego umięśnione plecy pod koszulką. Tak cudownie było znowu móc go dotykać...


Nasze oddechy były przyspieszone, a podniecenie sięgało zenitu. W końcu chłopak uniósł mnie do góry pozwalając mi opleść nogami jego biodra. Trzymał mnie mocno w swoich silnych ramionach. Znowu czułam się bezpieczna i kochana. Wyjątkowa. Najpiękniejsza i najszczęśliwsza. Należałam do niego...


Zarzuciłam mu ręce na kark całując go czule po szyi, co najwyraźniej przeważyło szalę podniecenia, ponieważ poczułam, jak Gitarzysta stanowczym ruchem wchodzi we mnie. Wygięłam się lekko zaskoczona nagłym przypływem silnej rozkoszy. Chłopak zaczął poruszać się coraz szybciej doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Czułam, jak zbliżam się do punktu kulminacyjnego. Chyba nigdy wcześniej nie uprawialiśmy seksu w takim tempie. Myślę, że nasza rozłąka miała na to ogromny wpływ, ale miejsce też raczej nie było obojętne. Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższe pieszczoty, które zawsze tak uwielbiałam. Tom znowu obudził we mnie moją "dziką" naturę. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze go spotkam, że cokolwiek między nami jeszcze zajdzie. A już na pewno nie, że będziemy uprawiać seks na korytarzu pod ścianą! Myślałam, że takie rzeczy robią tylko pijani, napaleni ludzie na imprezach... Rzeczywistość, jak zwykle zaskakuje.


Oddychaliśmy nienaturalnie, głośno i szybko. Miałam ochotę zachować się nieco głośniej, ale mimo wszystko pozostała mi jakaś odrobinka rozumu, która raczyła przypomnieć, gdzie się znajduję. Choćby nie wiem co, nie chciałabym, żeby na przykład zjawił się tu Bill i to wszystko zobaczył! Jednak nie mogłam powstrzymać się od mocnego jęknięcia, gdy doznałam szczytu rozkoszy. Starałam się je zdusić chowając twarz w zagłębieniu szyi Toma, ale nie wiem na ile mi się to udało. W każdym razie czułam się spełniona i od razu emocje, jakby zaczęły opadać. Chłopak doszedł zaraz po mnie i wtulił się w moją szyję. Dopiero po chwili postawił mnie na twardym gruncie. Z trudem udało mi się utrzymać równowagę. Obydwoje byliśmy wyczerpani choć na dobrą sprawę zwykle robiliśmy dużo więcej niż tym razem... Jednak to szaleńcze tempo zrobiło swoje. Staliśmy przez chwilę jeszcze przytuleni do siebie czekając, aż nasze oddechy się unormują. Zaraz jednak ocknęłam się dochodząc do wniosku, że przecież Tom stoi tu pół nagi... Odsunęłam się więc od niego wskazując mu jego spodnie skinieniem głowy, a sama schyliłam się, aby podciągnąć swoje majtki. Poprawiłam też sukienkę i włosy chcąc zachować jakiekolwiek pozory... To było zupełnie nie w moim stylu. Albo może nie w stylu dawnej Ivette? Nie wierzę, że to się tutaj wydarzyło...


- Kocham cię... Nie sądziłem, że to będzie trwało tak długo – wyznał nagle zwracając tym samym na siebie moją uwagę. Jak cudownie było to usłyszeć... - Ale ja nadal to czuję...


- Miło było cię spotkać Tom – uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. Uniósł brwi, wyglądał na zdezorientowanego.


- Jak to?


- Hm? - zrobiłam krok w tył odsuwając się od niego jeszcze bardziej. - Dziękuję za to spotkanie. Za wyjaśnienie wszystkiego, myślę, że było nam to potrzebne – dodałam, a on patrzył w tej chwili na mnie z takim przerażeniem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. - Może jeszcze kiedyś to powtórzymy? Żegnaj, Tom – posłałam mu jeszcze swoje krótkie spojrzenie i odwróciłam się ruszając do przodu. Postawiłam jednak tylko kilka kroków, aby zaraz ponownie odwrócić się w jego kierunku. Stał wciąż w tym samym miejscu, z tym samym przerażonym wyrazem twarzy, jak małe dziecko. To było rozczulające, a zarazem komiczne. Patrzył na mnie, jakbym mu zabiła psa. Uśmiechnęłam się do niego ponownie. - Żartowałam tylko – odezwałam się w końcu nie mogąc go już dłużej torturować. Niemal ujrzałam, jak spada z niego cały ciężar, ale wciąż wyglądał, jakby nie wiedział co się dzieje. Roześmiałam się tylko i podeszłam do niego z powrotem. - Kocham cię głupolu, nigdzie się nie wybieram – powiedziałam łapiąc go za podbródek. Dopiero teraz, jakby wrócił do rzeczywistości.


- Jesteś okrutna... - szepnął, a jego oczy zabłyszczały od łez. - Nie stracę cię kolejny raz, nigdy więcej. Kocham cię... Tak mocno – przyciągnął mnie szybko do siebie chowając w swoich ramionach. Chyba pierwszy raz ktoś, tak mocno mnie przytulił... Miał rację, jestem okrutna. - Kocham cię od chwili kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem... Kiedy spojrzałem w twoje oczy. Ja wiedziałem... Czułem to już wtedy – wyszeptał wylewając miód na moje serce.


- Udusisz mnie – zaśmiałam się i z trudem zmusiłam go, aby choć trochę rozluźnił uścisk. Wtedy sama zarzuciłam mu ręce na kark przytulając go. - Wiedziałam... Dlatego tak bardzo walczyłam. Nie możesz już nigdy więcej się bać... Obydwoje nie możemy nigdy więcej stchórzyć – spojrzałam mu głęboko w oczy i pogładziłam po policzku.


- Wyjdź za mnie Ivy...


Nie bój się... Nie bój się miłości, którą w sobie masz.


 


KONIEC


Tak, po raz kolejny w ciągu kilku lat mam zaszczyt napisać to magiczne słowo pod ostatnim odcinkiem jednej ze swoich historii. „Koniec”. Powinno być mi smutno, bo poświęciłam temu opowiadaniu kilka lat, mnóstwo czasu, weny, a przede wszystkim swoich emocji. To jedyne opowiadanie, które tak bardzo wyciągało ze mnie emocje i uczucia... Czasem po napisaniu jakiegoś odcinka Zakochanej Fanki czułam się taka „wyssana”, zmęczona... To było ciekawe przeżycie xD Ale jeśli dzięki temu Wy mogliście poczuć te historię, tak bardzo jak ja ją czułam, było warto. Były chwile zwątpienia, chwile pustki, zawieszenia, braku pomysłu, weny... Jednak już po wszystkim. Udało mi się. I nie jest mi smutno. Jestem podekscytowana, szczęśliwa i dumna! Bo doprowadziłam do końca moje ukochane opowiadanie... Bo wykorzystałam wszystkie swoje plany co do niego i jest tak, jak miało być. Wy też nie bądźcie smutni :D Każdy z Was może dalej dopowiedzieć sobie te historię, pobudźcie swoje wyobraźnie! Ja jestem usatysfakcjonowana. I zakończenie jest szczęśliwe! Bo tak właśnie ma być. Wyznaję zasadę, że jeżeli życie jest tak podłe i przysparza nam wszystkim tak wiele smutku i przykrości, bólu... To chociaż niech fikcja będzie czymś co się temu sprzeciwi. Szczęśliwe zakończenia są najlepsze, nawet jeśli miałyby być banalne. Moje jest banalne. Dla, niektórych być może zniszczyłam te historię właśnie tym epilogiem. Albo może nawet wcześniej? Dzisiaj ktoś napisał mi, abym skontaktowała się z pewną autorką FFTH i dowiedziała się co to literatura z „wyższej półki”. Nie powiem, było to dla mnie przez chwilę przykre. Ale tylko przez chwilę :) Zdaję sobie sprawę, że moja twórczość nie jest niczym nadzwyczajnym. Nie jest idealna, może nawet nie jest dobra. Ale są tu ludzie, którzy jednak zaglądają, czytają i czują. Są tu, chociaż nie piszę książkowo. Widocznie nie zawsze musi być wszystko idealnie :)


Rozpisałam się, wzięło mnie na jakieś rozmyślenia xD Ale już dosyć. Teraz chcę Wam podziękować za to, że byliście ze mną. Nie wiem, czy jest tu ktoś, kto czytał Zakochaną Fankę od dnia, w którym pojawił się prolog? Jeśli tak, to szczerze podziwiam! Prawda jest taka, że czytelnicy przychodzą i odchodzą. Ale zawsze ktoś mimo wszystko jest :) Czasem pisałam, gdy pojawiały się tylko dwa komentarze, ale pisałam to dalej. Bo wiedziałam, że te dwie osoby czekają, nawet jeżeli poza nimi miałoby nikogo więcej to nie interesować...


Ej, znowu się rozpisuję xD A miałam dziękować! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Nie wymienię Was wszystkich z imienia/nicku, bo nie pamiętam i nie chciałabym kogoś pominąć. W każdym razie dziękuję i tym komentującym czytelnikom, jak i również osobom, które czytały nie ujawniając się. Wyświetlenia bloga również są motywujące. Może nie tak jak opinie, ale jednak xd Ten epilog jest dla Was wszystkich! I dziękujemy też Marcie, która mnie wspierała w ostatnich odcinkach Zakochanki (przed chwilą przez przypadek to napisałam i stwierdzam, że pasuje idealnie! xd) i miała duży udział w zarówno pomysłach, jak i pisaniu xD Tak, przeplatają się tutaj jej słowa xd Zajrzyjcie na jej bloga, bo warto xd Poza tym ja jej podsunęłam pomysł! Także, tym bardzie warto xd


Kończę te wywody, bo już błędy zaczynam robić, poza tym ileż można pisać! Jeszcze raz bardzo dziękuję, bez Was Zakochanka nie byłaby taka wyjątkowa. Zapraszam na moje pozostałe blogi, dziękuję i pozdrawiam :*


Ka.


Ps. Obok, znajdziecie utwory, z których zaczerpnięte były tytuły kartek i nie jeden również wspierał mnie  w trakcie pisania :) Były dodane po kolei, ale onet postanowił ustawić je wg alfabetu xd

poniedziałek, 25 listopada 2013

Kartka nr 50. "Kochać to także umieć się rozstać."

Czas jest pojęciem względnym. Każdy z własnych powodów potrzebuje jego określoną ilość. Problem zaczyna się wtedy, gdy ma on odziaływać na dwoje ludzi. Ponieważ w czasie, gdy Ty układałeś swoje myśli i uczucia, moje zdążyły rozsypać się na milion drobnych kawałków, których nie byłam w stanie poskładać w całość. Zmusiło mnie to do podjęcia decyzji, która nigdy wcześniej nawet nie przeszłaby mi przez myśl. Wiesz... Nigdy nie byłam osobą, która przestaje radzić sobie z samą sobą. Z własnym życiem. Zawsze byłam silna i nigdy się nie poddawałam. Walczyłam pomimo wszelkich przeciwności. Miałam nadzieje, marzenia i wierzyłam w lepszą przyszłość... I choćby nie wiem co się działo wiedziałam, że mam przy sobie bliskie mi osoby. Osoby, na które mogłam liczyć niezależnie od sytuacji. Na pewno wiesz, jak to jest... Ale chyba zwątpiłam. We wszystko. W cały swój świat, który przecież sama tworzyłam... I w którym znalazło się miejsce również dla Ciebie.


Czasami, gdy coś do nas dociera jest już za późno. Myślę, że zarówno dla mnie, jak i dla Ciebie tak właśnie było.


- Kocham cię Ivy...


- Co ty tu do cholery robisz?! - głos przepełniony złością rozniósł się po niewielkiej szpitalnej sali odbijając się od ścian. Stojący przy łózku Gitarzysta spojrzał niepewnie na nieprzytomną dziewczynę sprawdzając, czy może jej to nie wybudziło, jednak jej twarz wciąż była taka sama. Blada i spokojna, nawet nie drgnęła. Odwrócił się więc w kierunku chłopaka, który właśnie wszedł do środka. - Naprawdę masz tupet. Nie sądziłem, że jesteś, aż tak... Bezczelny.


- Nie przyszedłem tu wysłuchiwać twoich żali – odezwał się w końcu, jakoś nie bardzo przejmując się tymi słowami. Mało go w tej chwili interesowała złość Philipa. Liczyła się tylko Ivette, która nadal nie odzyskiwała przytomności.


- Nie wierzę po prostu... - Philip pokręcił głową nie mogąc pojąć zaistniałej sytuacji. - Posłuchaj... Zrobiłeś już wystarczająco dużo. Nie każ mi robić ci krzywdy... Po prostu stąd wyjdź – wycedził przez zaciśnięte zęby podchodząc bliżej niego. Ledwo się kontrolował, aby się na niego nie rzucić, a to było jedyne na co miał w tym momencie ochotę.


- Rozumiem, że możesz za mną nie przepadać... Ale też się o nią martwię, zależy mi na niej. Gdybym wiedział, co zamierza... Nie mogłem tego przewidzieć. Po prostu się spóźniłem...


- Boże! Człowieku! Zniszczyłeś jej życie! Zniszczyłeś JĄ! Nie rozumiesz tego!? Za kogo ty się uważasz!? W dupie mam, czy się o nią martwisz. To już nie jest twoja sprawa. Jak ci na niej zależy to zniknij z jej życia raz na zawsze i pozwól dojść do siebie! - wykrzyczał nie zważając już na nic. Tym razem dało to Muzykowi znacznie więcej do myślenia. I bez tego miał wyrzuty sumienia, ale teraz... Nagle wydawało mu się, jakby mógł to jeszcze jakoś naprawić. Jedyne czego pragnął w tej chwili to, aby Iv się obudziła i żeby mógł z nią porozmawiać. Przeprosić, błagać o wybaczenie.Tyle, że to nie było tym, co powinien zrobić. Już raz był egoistą. Jego pragnienia w tym momencie nie mogły liczyć się bardziej od dobra tej dziewczyny. Przecież to jej brat miał rację. To on ją teraz chronił... - Słyszysz? Odejdź. Po prostu odejdź i pozwól jej żyć... Zrobiłeś już wystarczająco dużo.


- Kocham ją, chciałem...


- Więc odejdź – przerwał mu nie chcąc słyszeć już nic więcej. Żadne tłumaczenia go nie interesowały, ani tym bardziej nie obchodziło go, co chciał ten człowiek. Mimo to trochę się zdziwił i jednocześnie poczuł ulgę, gdy zobaczył, że chłopak naprawdę go posłuchał. Nie powiedział już nic więcej tylko skinął głową. Wyszedł. Musiał to zrobić, choć tak bardzo nie chciał. Bolało... Ale, czy nie zasłużył na to? Nie miał pojęcia, jak sobie dalej poradzi. W jaki sposób się z tym wszystkim pogodzi... Dopiero poukładał swoje uczucia, które nagle przestały mieć jakiekolwiek znaczenie wbrew jemu. Bo było już prostu za późno. Przegrał...


Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi Philipa ogarnęło niespodziewane przerażenie. Gdyby jego siostra dowiedziała się o tym, nigdy by mu tego nie wybaczyła. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciał ją chronić. I to było najlepsze, co mógł w tym momencie dla niej zrobić. To musiało się skończyć. Raz na zawsze. I to był ten czas... Aby znowu nie było zbyt późno. Już nigdy nie pozwoli jej skrzywdzić. Choćby miał zniszczyć każdego faceta na tej planecie.


Westchnął cicho podchodząc bliżej łóżka. Dopiero teraz zauważył bukiet kwiatów stojący na szafce. Zamierzał je wyrzucić, lecz w momencie, kiedy chciał chwycić za wazon, jego uwagę zwróciła Ivette, poruszając się na łóżku.


- Iv... - dotknął jej chłodnej dłoni.


- Tom... - wyszeptała imię Gitarzysty, co wcale go nie zdziwiło. Zignorował to jednak. Zamierzał na dobre wymazać go z ich życia... Wierzył, że jego siostrze też w końcu się to uda. Musiała to zrobić dla samej siebie...


- Iv, to ja... Słyszysz mnie?


- Przepraszam Phil... - wychrypiała z trudem wydobywając z siebie głos. Każde słowo przyprawiało ją o ból, tak jak przełknięcie śliny. Jakby połykała dziesiątki biurowych pinezek. Nie wiedziała, jak to się stało, że żyje. Nie pamiętała kompletnie nic poza tym, że skoczyła z mostu. Dostała kolejną szansę?


- Już dobrze... Zdążyliśmy, jesteś z nami. Nie przepraszaj... - pogładził ją uspokajająco po ręce.


- Tom tu był? - zapytała spoglądając na niego z nadzieją. Ta nadzieja w jej oczach bolała go, jak nigdy.


- Nie, nie było go – zaprzeczył choć przyszło mu to z trudem. Nie lubił jej oszukiwać. Tym bardziej teraz, gdy nie wiedział, jak zareaguje. Nie odpowiedziała nic, odwróciła jedynie głowę zaciskając mocno powieki chcąc powstrzymać cisnące się do oczu łzy. - Odpocznij... Pójdę po lekarza – poprawił jej kołdrę i ucałował w czubek głowy następnie opuszczając salę.


Nagle została sama, w ciszy z własnymi myślami. Odkąd się obudziła poza bólem, miała dziwne przeczucie, jakby przed chwilą coś się działo. Nie mogła wyzbyć się odczucia, że Tom tu był, że do niej mówił. Miała wrażenie, jakby wydarzyło się to naprawdę. Czuła jego zapach, słyszała głos. A może to wynik jej szaleństwa? W końcu Philip zapewnił, że go tu nie było. Widocznie musiała o nim śnić... Przynajmniej w śnie mogła usłyszeć od niego tak wyczekiwane słowa. To było dziwne i niezrozumiałe, ale czuła się dzięki temu jakoś lepiej. Spokojniej...


- No witam naszego morsa – męski głos wyrwał ją z zamyślenia. Domyśliła się, że Philip przyprowadził lekarza. Niechętnie przekręciła się na bok, aby móc zawiesić na nich swoje zmęczone spojrzenie. Jednak jedyne, co przykuło jej wzrok i przyspieszyło bicie serca to kwiaty. Konwalie. To właśnie ich intensywny zapach drażnił jej nozdrza, gdy była nieprzytomna i gdy tylko się ocknęła. - Miałaś wiele szczęścia. Dobrze, że ten chłopak był w odpowiednim miejscu i czasie...


 


Los, jak zawsze musi ułożyć nasze życie po swojemu. Nawet, jak bardzo starasz się je przerwać. Robisz właściwie wszystko, co możliwe, aby to skończyć... A on śmieje ci się prosto w twarz! Mówi: I tak będziesz żyć. Jesteś taką sierotą, że nawet nie potrafisz się zabić.


To nawet zabawne... I w sumie nie do końca moja wina, prawda? To jest akurat Twoją winą! Musiałeś tam przyjść akurat wtedy? Uratowałeś mnie i co? Co z tego, skoro znowu mnie zostawiłeś... Wiem, że byłeś. Wiem, że to wszystko co do mnie mówiłeś, było naprawdę. I choć obudziłam się, a Ciebie już nie było... Cieszę się. Cieszę się, że mogłam w końcu to od Ciebie usłyszeć. Wiesz, jak bardzo na to czekałam... Jak bardzo tego pragnęłam. Wolałabym, żebyś był... Ale widocznie to zbyt wiele. Nie mogę Cię do niczego zmusić... Poza tym, jeśli nawet próba samobójcza Cię nie przekonała... To co innego by miało? Jesteś taki nieosiągalny. Zawsze byłeś. Gdy Cię poznałam, to było takie wspaniałe. Potem pozwoliłeś rozwinąć się tej znajomości... I powoli zaczynałam czuć, że Cię mam. Ale wcale tak nie było... Nigdy Cię nie miałam. Nigdy nie byłeś mój... Prawda? Ty zawsze będziesz nieosiągalny. Może nie powiniśmy byli przekraczać pewnych granic. Może... Ale, jak wtedy wyglądałoby nasze życie? Byłoby jeszcze smutniejsze. Nie chcę cofać czasu. Nie chcę zapominać. Pragnę pamiętać każdą chwilę. Każdy gest, słowo, zapach... I to jest dobre. Te wspomniania będą dla mnie dobre...


Będę za tym tęsknić. Za Tobą. Każdego dnia... Tak, będę wciąż tęsknić. Bo ta miłość wciąż jest we mnie. I wiesz? Chyba jeszcze silniejsza niż przed moim nieudanym samobójstwem. Pewnie zastanwiasz się jak to możliwe... Sama nie mam pojęcia. Może to, dlatego, że teraz wiem, że Ty też mnie pokochałeś? Wiesz, jakie to wspaniałe uczucie? Odwzajmniłeś moją miłość. Nie jestem fanką fatalnie zakochaną w swoim idolu.


Wierzę, że to jeszcze nie jest koniec naszej historii. Nie zawsze udaje się za pierwszym razem, czy nie? Nikt nigdy nie pokocha Cię, tak jak ja... Ani Ty nigdy nie pokochasz nikogo, tak jak mnie.


 


- Gotowa do wyjścia?


- Tak już – uśmiechnęła się do brata i widząc, jak wychodzi zerwała szybko jednego kwiatka z bukietu konwalii, który już powoli obumierał i schowała go do kieszeni kurtki. Wzięła po tym swoją niewielką torbę z rzeczami i ruszyła za Philipem, który już na nią czekał przed budynkiem. Nareszcie mogła odetchnąć i zacząć żyć.


"Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu."


Tak mawiał Vincent van Gogh. I może my właśnie dojrzeliśmy do swojej miłości? Z tym, że w tym przypadku, naszym wzajemnym szczęściem byłoby bycie razem.


 

sobota, 23 listopada 2013

Kartka nr 49. "Don’t you ever say I just walked away. I will always want you..."

Dla mojej Marty, bo tylko ją kocham <3 xD 


Nawet nie wiem, kiedy przestałam bać się śmierci. Nigdy nie uważałam, aby śmierć była czymś dobrym. Może moja wiara była zbyt slaba, skoro nigdy nie chciałam umierać, bojac się tego, co czeka mnie po drugiej stronie... Przecież umierając, ludzie mieli zaznawać spokoju. Tylko jakoś nigdy mnie to nie przekonywało. Jednak tyle razy słyszałam słowa pocieszenia "Tam będzie im lepiej", że chyba w końcu sama zaczęłam w to wierzyć. Tam jest lepiej... Gdziekolwiek to jest i cokolwiek się tam dzieje.


Ostatnio zaczęłam wychodzić z domu. Zdawać by się mogło, że czynię jakieś postępy. Idę na przód... A prawda jest taka, że wciąż krążę wśród wspomnień. Spotkanie z Billem niewiele pomogło. Być może nawet pogorszyło sytuację. Za bardzo przypomina swojego brata, za bardzo ożywia wspomnienia z nim związane. I ta świadomość tego, że on po tym spotkaniu wróci do domu i będzie mógł porozmawiać z Tomem, widzieć go... Przebywać z nim. Tak po prostu... Tak, jak ja bym tego chciała. Gdzieś w głębi, bardzo głęboko... Po cichutku liczyłam na to, że Bill przekona swojego brata do zmiany decyzji. Do tego, aby do mnie wrócił. Ale to tylko kolejne naiwne złudzenia.


Kiedy wychodziłam na wieczorny spacer nie sądziłam, że zajdę, aż tak daleko. Widocznie już nawet moje nogi prowadzą mnie do otchłani wspomnień... Dotarłam na most, który kiedyś był moim ulubionym miejscem. A teraz? Trudno stwierdzić. Teraz jest tu chyba najwięcej wspomnień związanych z Tomem. I nie wiem sama, czy zaliczać to jako pozytywny czy negatywny aspekt. Podeszłam do barierki i oparłam się o nią spoglądając na ciemną taflę wody, w której odbijały się światła latarni. Zaczęłam sobie wyobrażać, że Tom przyjeżdża tu swoim samochodem, wysiada z niego i podchodzi do mnie z tym swoim cudownym uśmiechem na twarzy. Patrzy na mnie swoimi czekoladowymi oczami... Chwyta za dłoń i mówi mi, jak bardzo...


- Ivette – drgnęłam wystraszona, gdy czyjś głos niespodziewanie wyrwał mnie z zamyśleń. Odwróciłam się spoglądając zaskoczona na stojącą przede mną dziewczynę.


- Co ty tu robisz? - wykrztusiłam nie rozumiejąc skąd Ashlee się tu w ogóle wzięła. Nigdy przecież nie pokazywałam jej tego miejsca.


- Przyszłam za tobą – wyjaśniła krótko i stanęła obok wpatrując się gdzieś w dal. - Sądziłam, że będziesz chciała stąd skoczyć.


- Dlaczego?


- Bo sprawiasz wrażenie takiej osoby – odparła nawet na mnie nie spoglądając. Miałam wrażenie, jakby była na mnie zła, czy obrażona. Albo może po prostu obojętna? Nie lubiłam, gdy tak się zachowywała. Kiedy mówiła w taki chłodny sposób... Tylko kogo to teraz obchodziło? Po tym, jak się zachowywałam dotychczas, nie mam prawa od nikogo niczego wymagać.


- Boję się wody... Poza tym jest strasznie zimno. Taka śmierć nie jest zbyt zachęcająca...


- Myślę, że żadna nie jest zachęcająca – wtrąciła, po czym zapadła między nami cisza. Nie wiedziałam za bardzo, co mogłabym powiedzieć. Nagle nie umiałam rozmawiać z własną przyjaciółką. Było mi głupio, było mi wstyd... Zdawałam sobie sprawę z tego, jak wiele się zmieniło między nami. I to z mojej winy... Teraz stałyśmy obok siebie prawie jak obce sobie osoby. Obydwie wpatrzone w ciemną otchłań... Tyle, że to ja podążam cały czas w jej kierunku.


- Pamiętam, kiedy pierwszy raz przyszłam tu z Tomem... Nie znaliśmy się zbyt dobrze, był tylko moim idolem. A ja podekscytowaną fanką, której się cholernie poszczęściło...


- Poszczęściło? - przerwała mi, a w jej głosie mogłam słyszeć ironię. Nie rozumiała... Jak wszyscy.


- To był najlepszy dzień w moim życiu – kontynuowałam ignorując jej słowa. - Nie pomyślałabym nawet, że jeszcze kiedykolwiek go spotkam. A on mnie odnalazł... Tak po prostu przyjechał pod mój dom. Ten wielki Tom Kaulitz...


- Wiesz... Kibicowałam wam. Wspierałam cię w tym, jak umiałam. Ale... To już minęło. Iv, to już nie jest ani trochę fajne. To już, ani trochę nie jest ekscytujące... Nie ma w sobie, ani grama pozytywnych emocji – odwróciła się w moją stronę wbijając we mnie swoje spojrzenie. - Musisz przestać tym żyć. Miałaś już wystarczająco dużo czasu.... Wracaj do szkoły, zajmij się czymś. Pomóż Philipowi...


- Już niedługo wszystko się zmieni – powiedziałam cicho nie przejmując się w ogóle jej słowami.


Drogi Philipie...


Chciałabym napisać coś sensownego. Cokolwiek... Coś, co pozwoliłoby Ci mnie zrozumieć. Chociaż trochę. Ogarnąć to wszystko, co ostatnio się ze mną działo. Wiem, że masz do mnie żal. Pogubiłam się, zmieniłam... Myślałam, że idę w dobrym kierunku. Ale wiesz? Chyba się jednak myliłam. Na początku wszystko było dobre. Stawałam się odważniejsza, dojrzalsza. A przynajmniej tak mi się wydawało. Zakochałam się po raz pierwszy tak mocno, tak głęboko... Tak prawdziwie. To jest coś, czego nie da się wyrazić w żaden sposób słowami. Siła tego uczucia jest tak potężna, że przygniata mnie każdego dnia. Nie jestem w stanie tego udźwignąć... Rozumiesz? Nie mam już siły... Zbyt wiele się wydarzyło. Nie myśl, że śmierć mamy nie zrobiła na mnie wrażenia. Wiesz, jakie były między nami relacje... Jednak mimo to widziałam, jak bardzo próbowała się zmienić. Naprawić to wszystko, co przez lata udało jej się zniszczyć. Chciałam dać jej szansę. Nawet Tom... On namawiał mnie do tego. W ogóle otwierał mi oczy na wiele spraw. Wiem, że Go nie lubisz... Ale nie wiń Jego. Mimo wszystko nie On jest temu wszystkiemu winien. Wiesz, jaka jestem... To ja zgodziłam się na to. Cieszyłam się tym, co było nie myśląc o konsekwencjach. A kiedy już zaczeło mnie to przerastać... Sam widzisz, jak to się skończyło.


Chciałabym jedynie, żebyś nie był na mnie zły. Jesteś jedyną osobą, która mi została... Jesteś moim bliźniakiem, nikt inny nie mógłby być mi bliższy. Wiem, że oddaliliśmy się ostatnio od siebie... Przepraszam Cię, że tak to się potoczyło. Przepraszam, że teraz musisz to czytać... Tak mi przykro Phil... Tak bardzo... Ja po prostu nie potrafię inaczej. Nie mam siły dłużej walczyć sama ze sobą... Nie chcę już niczego więcej zniszczyć. Nie chcę dłużej żyć nadzieją... Albo, jak sam powiedziałeś, w swoim fikcyjnym świecie. Proszę, wybacz mi...


Wybacz i obiecaj, że chociaż Ty z nas dwojga poradzisz sobie w życiu. Że będziesz szczęśliwy... Musisz mi obiecać, że zrobisz wszystko, aby tak się stało. Chcę, żeby Ci się udało Phil. Odetnij się od naszej smutnej przeszłości i zacznij na nowo. Stwórz swoje życie tak, jak chciałbyś, aby ono wyglądało. Spełnij swoje marzenia, stwórz własną cudowną rodzinę... I nigdy ich nie krzywdź. Nigdy...


Pamiętaj, nie wolno Ci się poddać. Ja tylko pragnę spokoju, swojego szczęśliwego zakończenia... Nie zaznam go będąc tutaj. Trwając w tej nicości... Siedząc za kratami fikcji. Moje marzenia już się spełniły... Widocznie przegrałam swój los, gdy zapragnęłam więcej.


Kocham Cię.


Ivette


Ta noc wydaje się ciemniejsza niż zwykle. Nie widać nawet gwiazd, a latarnie, jakby świeciły słabiej. Wszystko wokół sprawia wrażenie, jakby wiedziało, co chcę zrobić. Jakby w skupieniu i ciszy z niepewnością przyglądało mi się. A może to miejsce zawsze takie było? Ponure, chłodne... Może wcale nie było tak magiczne, jak sądziłam. Albo cała jego magia zniknęła wraz z moimi nadziejami... Marzeniami.


Przymknęłam na chwilę powiekki biorąc głęboki wdech, moje dłonie zacisnęły się mocniej na barierce mostu. Czułam jak zimno przenika moją skórę powodując na ciele masę nieprzyjemnych dreszczy. Wyobrażałam sobie chłód, jaki będę czuła za kilka minut. Przerażało mnie to. W tej chwili tylko to... Przypomniała mi się scena z Titanica, jak Jack opowiadał Rose o temperaturze wody w oceanie, gdy ta chciała wyskoczyć ze statku. Zapewne mój strach był mniej więcej na tym samym poziomie zaawansowania, co jej. Jednak... Ja nie miałam przy sobie mojego "Jacka". Nie było przy mnie nikogo, kto choć spróbowałby odwlec mnie od tej decyzji. A ja sama nie miałam takiej motywacji.


Moje serce zaczęło szybciej bić, mój oddech przyspieszył... Lecz nie powstrzymało mnie to od wejścia na barierkę. Wdrapałam się na nią siadając, jak zawsze przodem w kierunku wody, a moje nogi zwisały nad czarną otchłanią. Otchłanią, która dziś miała mnie wciągnąć. Sprawić, że zniknę. Raz na zawsze... Nie wiem, dlaczego z moich oczu powoli zaczęły toczyć się wielkie, ciężkie krople gorących łez, które paliły moje zmarznięte, czerwone policzki...


-Ivy! - Drgnęłam niespokojnie, gdy głuchą ciszę przerwał głośny, męski głos. Prawie straciłam równowagę, dobrze, że tak mocno się trzymałam, bo zapewne pływałabym już w rzece… a właściwie to się topiła. Serce zaczęło mi bić z przerażenia i zaczęłam się śmiać jak głupia. - Co ty robisz? - poczułam nagle silne dłonie na swojej talii należące do Toma. Chyba nie tylko ja się przestraszyłam? Uśmiechnęłam się mimowolnie czując ciepło rozchodzące się po moim ciele. Jego dotyk…


-Czekałam na ciebie - odparłam spokojnie.


-Złaź stąd - rozkazał całkowicie poważnym głosem. Jeszcze takiego nie słyszałam z jego strony.


-Najpierw musisz mnie puścić - zaśmiałam się czując cały czas silny ucisk w pasie, ale chłopak chyba nie miał zamiaru zabierać swoich rąk. Stracił do mnie zaufanie?


Nie minęła chwila, jak chwycił mnie z jeszcze większą mocą i zwyczajnie uniósł przenosząc na drugą stronę bariery stawiając na twardym gruncie tuż przed sobą. Od razu napotkałam jego przestraszone, a jednocześnie rozzłoszczone tęczówki. To było piękne. Zarzuciłam mu ręce na kark i bez słowa musnęłam jego wargi…


Doznałam wstrząsu, gdy w mojej głowie pojawiło się wspomnienie związane z Tomem. Zupełnie, jakby moment, w którym usiadłam na barierze tego cholernego mostu był przenośnią do przeszłości. Miałam wrażenie, jakby to wydarzyło się znowu. Jakby on naprawdę się tu zjawił, krzyczał na mnie po raz kolejny... Ale nie słyszałam jego głosu, nie czułam ciepła jego dłoni... Odwróciłam się nawet, aby sprawdzić, czy nie stoi za mną... Nie stał. Nie ma go. Nie ma...


Z trudem powstrzymałam się, żeby nie wybuchnąć płaczem. To nie był czas na chwile załamania. Już nie.


Złapałam się rękoma za barierkę stając na wystającym kawałku betonu spoglądając w dół. Woda. Odkąd pamiętam, czułam przed nią jakiś lęk. A właśmie dziś zamierzam w niej skończyć swój żywot... Może chociaż przezwyciężę jedną słabość? Trudno w tej sytuacji mówić o pozytywnych stronach, ale jednak... Waham się. A jedyne co muszę to skoczyć... Potem już wszystko pójdzie z górki. Tak po prostu skoczyć...


Wyłączyłam myślenie może na trzy sekundy. Trzy sekundy. Tyle wystarczyło, abym zdołała odepchnąć się od bariery mostu. Potem już właściwie nie wiem, co się działo... Spadałam. Spadałam...


Chyba każdy chciał kiedyś latać... Spadanie z wysokości jest może jedną setną cząstki tego uczucia. Tak mi się zdaje... Chciałoby się móc to kontrolować.


Czułam opór powietrza, było zimne. Musiałam zacisnąć mocno powieki, by wiatr przestał drażnić moje źrenice. I nagle poczułam, jak moje całe ciało doznaje jakiegoś paraliżu, gdy zetknęło się z twardą i zimną taflą wody... Lodowatą. W tym momencie otworzyłam szeroko oczy, ale jedyne co widziałam to mętną wodę i ciemność. Wszędzie ciemność i chłód. Miałam ochotę wrzeszczeć z bólu, jaki zaczął przeszywać moje ciało. Tym razem był to prawdziwy, fizyczny ból. Pragnęłam stąd uciec. Przeżywałam prawdziwy szok. Co ja w ogóle robię w tym miejscu? Co się ze mną stało? Milion pytań bez odpowiedzi pojawiało się w mojej głowie, a zaraz po tym nastąpił niewyobrażalny atak wspomnień. To wszystko kazało mi wypłynąć na powierzchnię.


Zaczęłam szamotać się pod wodą walcząc z prądem rzeki, ale nic mi to nie dawało. To była chwila, w której zapragnęłam dalej żyć. Tylko, że było już za późno. Opadałam na dno... Nie umiałam sobie poradzić z siłą lodowatej wody. Próbowałam machać rękami i nogami, zrobić cokolwiek, aby tylko się wydostać. Zaczerpnąć powietrza choć na moment. Powietrza, którego z każdą sekundą miałam mniej. Nie myślałam wcześniej o tym, że poza wodą, która dostanie się do mojego organizmu, nie będę mogła oddychać. Będę się dusić. Skupiałam się na innych czynnikach, a to było jeszcze bardziej przerażające niż sam fakt topienia się. Trwało to dla mnie całą wieczność. Jednak to tylko kolejne złudzenie. Takie samo jak zmęczenie, które nagle mnie ogarnęło. Zdawać by się mogło, że jest tak ogromne, jak po kilku godzinnym wysiłku fizycznym. Ale to tylko kilka minut. Kilka minut bezskutecznej walki, w której z góry byłam skazana na porażkę.


W końcu przestałam walczyć. Przestałam czuć nawet ból... Chłód. Może już umarłam? Może zamarzłam? Może już mnie nie ma... Otaczała mnie ciemność, zamknęłam oczy czując, jak woda unosi moje ciało. Robiła z nim, co chciała, a ja się temu poddawałam. Byłam bezwiedna. I może przez chwilę było to przyjemne... Nie musieć myśleć o niczym, zastanawiać się nad tym co będzie dalej. Oddać się w nicość... Przecież właśnie tego chciałam. Pragnęłam odejść... Więc, dlaczego chcę z tym walczyć?


Budzisz się czasami czując niewyobrażalny ból, który jakby chciał rozerwać twoje wnętrzności. Jedyne na co masz ochotę to krzyczeć, za wszelką cenę uwolnić się od tego. Szukasz przyczyny, aby móc ją zwalczyć. Pragniesz się uleczyć. I uświadamiasz sobie, że jedyną przyczyną tego bólu jest życie. Wtedy budzi się w tobie strach... Boisz się każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty, każdej sekundy... Bo wiesz, że ciągle będzie bolało. To nie zniknie. Nie potrafisz uwolnić się od tego cierpienia. Bo jedynym sposobem na to jest twoja śmierć. A przynajmniej tak ci się wydaje... Nie liczy się wtedy uż nic. Nie liczy się strach przed odejściem, strach przed bólem i konsekwencjami. Jesteś w stanie zrobić wszystko by tylko uwolnić się od tego, co cię tak bardzo męczy. Ubezwłasnowolnia. Torturuje każdego dnia. Uwolnić się od życia...

poniedziałek, 18 listopada 2013

Kartka nr 48. „Nie zapomnę jak obudziłam się i chociaż obiecałeś, nie było Cię…”

Zbliżały się święta. Ten czas zawsze budził we mnie wspomnienia z dzieciństwa, gdy byliśmy jeszcze szczęśliwą rodziną. Siadaliśmy wszyscy razem przy wigilijnym stole i naprawdę świętowaliśmy. Nie byliśmy idealnie religijni, ale wierzyliśmy i staraliśmy się czcić te wiarę, jak należy. Wszystko zmieniło się po śmierci ojca. Chyba w każdym z nas ta wiara zaczęła maleć z dnia na dzień. Pogrążaliśmy się w smutku i głębokim żalu. Choć wiedzieliśmy, że nie powinniśmy, po części winiliśmy Boga. Później wcale nie było łatwiej, więc żal do niego nie miał nawet kiedy zniknąć. W końcu chyba przestało nam zależeć… A przynajmniej mi. Zawsze marzyłam o idealnej rodzinie, takiej jak w tych głupich serialach… Tylko to przestało być w ogóle możliwe, gdy straciliśmy tatę. Później zaczęliśmy tracić też mamę, odsuwała się od nas. Szczególnie ode mnie. Często piła i była taka chłodna, obojętna. Kiedy w końcu zaczęła się zmieniać na lepsze, wracać do nas… Bóg nam ją odebrał. I jaki to ma mieć sens? Jak mam go kochać i szanować? Nawet nie chce mi się starać. Niech zabierze i mnie. Bo straciłam już wszystko i nie widzę żadnego celu mojego istnienia. Nie chce mi się, po prostu mi się nie chce. Nie umiałam się pogodzić ze stratą taty, nie umiałam z odejściem Toma i nie potrafię też poradzić sobie ze stratą matki. Dlaczego wszyscy mi bliscy zostawiają mnie? Nie chcę, aby spotkało mnie to po raz kolejny. Nie chcę czekać, aż opuści mnie jeszcze Philip.


- Iv, nie mogę zajmować się wszystkim sam. Nie daję sobie rady… Powinniśmy być w tym razem, wspierać się. Jesteśmy rodziną, mamy już tylko siebie – rzekł stając na środku mojego pokoju i wpatrując się we mnie swoimi smutnymi oczami. Nie dość, że wszystko bolało, to bolało jeszcze jego spojrzenie, jego każde słowo. Jego obecność… Smutek, jaki przez niego przemawiał, cierpienie. Czułam się dwa razy gorzej, gdy był obok.


- Jest jeszcze Ashlee – mruknęłam obserwując ulicę za oknem.


- Ty nie rozumiesz – ton jego głosu stał się twardszy. – Nie możesz ciągle siedzieć w swoim pokoju na tym głupim oknie i się gapić bez celu!


- Mogę – stwierdziłam w ogóle nieporuszona. Nie wiem, co mu w tym przeszkadzało. Siedziałam sobie cicho i nikomu nie zawadzałam.


- Nie. Miałaś już wystarczająco dużo czasu na tą swoją chorą fazę po stracie chłopaka. Nie uważasz, że już wystarczy? To się zdarza, ludzie się rozstają! To jeszcze nie koniec świata…


- Co ty możesz o tym wiedzieć! – krzyknęłam nagle zrywając się z miejsca i wbiłam w niego swoje wściekłe spojrzenie. – Może dla mnie to jest właśnie koniec świata! Nie masz prawa decydować o tym co nim dla mnie jest, a co nie! I kiedy mam przestać to przeżywać!


- To żałosne! Zmarła nam matka, a ty wciąż siedzisz w tym swoim fikcyjnym świecie! – odparł mój atak i to z jeszcze większą siłą. W dodatku doskonale wiedział, co powiedzieć, aby zabolało najmocniej. – Ubzdurałaś sobie coś dziewczyno! Zejdź w końcu na ziemię. Zakochałaś się w swoim idolu, jak jakaś pusta nastolatka! I co, żeś sobie myślała!? Że spędzicie razem całe życie, będziecie mieć gromadkę dzieci!? Ogarnij się dziewczyno! Oddziel w końcu rzeczywistość od tych złudnych marzeń! Zacznij żyć – moje dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Jego słowa wzbudziły we mnie naprawdę wielką złość. Miałam ochotę podejść i rzucić się na niego z pięściami. Wydrapać mu oczy. Nie mogłam zrozumieć, jak mógł powiedzieć te wszystkie rzeczy. Jak mógł moją miłość zrównać ze złudnym marzeniem. To wszystko, co było między mną, a Tomem nazwać fikcją.


- Wynoś się stąd – syknęłam przez zaciśnięte zęby, to było jedyne najlepsze wyjście, abym nie zrobiła mu krzywdy. Raczej, ani on, ani ja tak naprawdę tego nie chcieliśmy. Wciąż pamiętałam, że mimo wszystko jest moim bratem. Przed chwilą myślałam o tym, że niedługo go stracę. I właśnie to się działo. Ale chyba wolałam, żeby odszedł niż miałabym zabić go własnymi rękami.


- Zobacz, co on z ciebie zrobił – dodał jeszcze patrząc przy tym na mnie z niedowierzaniem i zgodnie z moim poleceniem opuścił mój pokój pozostawiając mnie samą. Boże, znowu jestem sama. Na własne życzenie… Z jednej strony potrzebuję kogoś obok, a z drugiej wszystkich od siebie odrzucam. Nie mogę już nawet zadzwonić do Ashlee, w końcu jest dziewczyną Philipa i to po jego stronie będzie w tej chwili stała. Może i mają rację, ale co z tego! Jest już za późno…


Było za późno na ratunek dla mnie. Odrzucałam od siebie każde koło ratunkowe, wolałam tonąć. Dławiłam się wodą, czułam, jak dostaje się do mojego organizmu i choć przez to cierpiałam, nie chciałam żadnej pomocy. Aż w końcu nie mogłam już oddychać… Opadałam świadomie na dno. I nie wiedziałam, czy ktoś mnie tam znajdzie. A jeśli nawet… Czy wtedy będzie jeszcze jakakolwiek szansa, abym przetrwała.


Złość po konfrontacji z Philipem jeszcze długo we mnie tkwiła. Nie mogłam się niej w żaden sposób z siebie wyzbyć. Nie umiałam też przestać myśleć o tym, co od niego dziś usłyszałam. Jeśli myślałam, że bardziej cierpieć już nie mogę, to byłam w wielkim błędzie. Bo okazało się, że jeszcze ktoś może mi bardziej dokopać. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Krążyłam nerwowo po pokoju z przyspieszonym biciem serca, nie pomogło nawet wyżycie się na wazonie, który rozbiłam rzucając go o ścianę. Wtedy też przypomniałam sobie rozmowę z Billem. Mówił, że jakbym czegoś potrzebowała mogę do niego się odezwać. Długo się nad tym zastanawiałam nie będąc do końca przekonaną, czy to dobry pomysł. Nie chciałam się pogrążać również w jego oczach. Już i tak jestem wystarczająco żałosna… Tom pewnie dlatego nie chce już wrócić. Widział mnie, jak szaleję z rozpaczy… Jak desperacko błagam go, żeby mnie nie zostawiał. Kto by chciał być z kimś takim?


Usiadłam w końcu na łóżku i zdecydowałam się wybrać numer Billa. Nie wiedziałam, czego właściwie oczekuję. Ale miałam nadzieję, że rozmowa z nim mnie jakoś uspokoi, jakkolwiek mi pomoże. Liczyłam, że to on będzie moją ostatnią deską ratunku? W każdym razie... To i tak bez znaczenia. Nie odbierał. Naprawdę stoczyłam się już na samo dno, jeżeli próbuję znaleźć oparcie w obcym człowieku...


Nie wiedząc już, co ze sobą począć schowałam telefon do kieszeni i zeszłam na dół. Nie widziałam nigdzie Philipa, miałam wrażenie, że dom jest pusty. Całkowicie... Jakby już nikt w nim nie mieszkał. Było tak cicho... Nie unosiły się żadne zapachy. Nie słyszałam nawet tykania zegara, który stał w salonie. Stanął w miejscu, tak jak całe moje życie. Ubrałam się w przedpokoju w zimowe rzeczy i wyszłam z domu. Zamknęłam drzwi na klucz na wszelki wypadek, nie miałam pewności, czy ktokolwiek w nim jest. Zarzuciłam kaptur na głowę chcąc się schować przed całym światem, a ręce ukryłam w głębokich kieszeniach kurtki. Nie wiedziałam dokąd właściwie chcę iść, ale nogi same poniosły mnie w jednym kierunku. Zanim się obejrzałam, stałam już przed ponurą bramą cmentarza. To miejsce idealnie pasowało do mojego nastroju. Tak samo, jak i ja pasowałam do niego. Nie byłam tu od pogrzebu matki. W ogóle nigdy nie czułam potrzeby częstego odwiedzania tego miejsca. Nie widziałam sensu w siedzeniu przed grobem i rozmyślaniu. Teraz może liczę na jakieś natchnienie? To naprawdę smutne, że próbuję znaleźć odpowiedzi na swoje problemy wśród zmarłych.


Usiadłam na małej i niewygodnej ławce naprzeciwko grobu rodziców. To było dziwne. Byłam świadoma, że odeszli i już nie wrócą, ale widok marmurowej płyty z ich imionami, z datami śmierci… Oczy zaszły mi łzami. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Czułam, że jestem na świecie zupełnie sama. Owszem, miałam Philipa, ale on sam potrzebuje jeszcze wsparcia… Od tego są rodzice. Powinni zapewnić poczucie bezpieczeństwa, atmosferę idealną do leczenia się z nieszczęśliwej miłości. Ja nie miałam takiego komfortu, wszystko spadło na mnie nagle, los nie miał ani odrobiny litości.  Z otępienia wyrwały mnie wibracje telefonu.
- Halo? – odebrałam mechanicznie, nie patrząc na wyświetlacz. Byłam pewna, że to Philip. Mimo kilku mocnych słów wiedziałam, że mnie kocha i na pewno się martwi. Ale przecież nie wyszłam z domu, żeby robić mu na złość…
- Ivette? To ty? – niski głos od razu mnie otrzeźwił. Dla pewności spojrzałam na telefon. Bill. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że to mógł być Tom…
- Tak – odparłam. Brzmiało to raczej żałośnie, ale nie miałam siły na nic więcej. Miałam nadzieje, że nie pozna po głosie w jakim jestem stanie… Nie znamy się na tyle, żeby mógł cokolwiek zauważyć.
- Coś ci jest? – nie wiedziałam, co mu powiedzieć. – Ivette? Potrzebujesz pomocy?
- Chyba tak…
- Jak to? Co się stało? Gdzie jesteś? – był wyraźnie zaniepokojony. A mi nie było nawet głupio… Ja przestałam panować nad swoim zżyciem. Potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha. Nic w tym momencie mnie nie obchodziło, ja nie chciałam być tu sama.
- Jestem na cmentarzu, tym na obrzeżach miasta. Zrozumiem, jeśli nie masz czasu.
- Przyjadę. Czekaj tam na mnie, znajdę cię.


Ziemia jak lód, dreszcz, wśród tłumu pustkowie.
Cisza ze słów, gniew , opadam na dno...



Powoli robiło się ciemno. Cmentarz nocą nie wydaje mi się odpowiednim miejscem na rozmyślenia, ale nie miałam siły wstać i gdziekolwiek iść. Nie chciałam jeszcze wracać do domu i właściwie nie miałam gdzie się podziać.  Poza tym... Cały czas oczekiwałam pojawienia się Billa. Chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że to co robię jest nieodpowiednie. Nie mam nawet prawa zachowywać się w ten sposób, zawracać niemal obcym ludziom głowy swoimi problemami. Czekać, aż zrobi im się mnie żal i zechcą jakkolwiek pomóc. Jednak robiłam to... I nie czułam żadnych wyrzutów sumienia.
- Ivette. Jest straszny wiatr, będzie padać, co ty tu robisz? – Bill pojawił się znikąd. Stanął nade mną i poczułam się jak mała dziewczynka, której on jest ojcem. Spojrzał na pomnik i chyba zrozumiał, co się stało. Nie chciałam widzieć w jego oczach tego, co widziałam przez kilka tygodni u każdego, kto ze mną rozmawiał. Nie wiedzieli co powiedzieć, robiło im się głupio, nawet nie przykro, potem składali nieszczere kondolencje i czym prędzej uciekali, jakby coś było ze mną nie tak. Bo w sumie... Było. – Chcesz porozmawiać?
Spojrzałam na niego i okazało się, że jego twarz była zupełnie inna. Posmutniał, ale to było takie prawdziwe… Poczułam coś dziwnego, gdy nagle złapał moje dłonie marszcząc przy tym czoło. Zaskoczył mnie tym gestem. Tak bardzo przypominał mi swojego brata... A ja tak bardzo chciałam widzieć w nim właśnie Toma.
- Strasznie zmarzłaś. – ciągle na niego patrzyłam, co chyba zaczynało robić się dziwne. Nie dało się jednak nad tym zapanować. Jest kopią mężczyzny za którym wciąż szaleję... – Może chcesz stąd iść? Mam samochód, tam byłoby ci cieplej. – pokiwałam przecząco głową. Kolejne skojarzenie z Gitarzystą... Samochód. Nie mogłam teraz ot tak z tymi wszystkimi wspomnieniami wsiąść z nim do auta. – Mów. Wygadaj się. Ja mam czas – rzekł zajmując miejsce obok mnie. Długo nie umiałam znaleźć słów. Co ja właściwie mogłam mu powiedzieć… Moja historia była żałosna. Czy to on jest tą odpowiednią osobą, której powinnam o niej opowiedzieć? Prawdopodobnie tak. Ledwo go znam i raczej już nigdy więcej się nie zobaczymy. To co ode mnie usłyszy zachowa dla siebie, albo... Będzie w przyszłości śmiał się z tego ze swoimi znajomymi. W każdym razie... Mnie już nie będzie w jego przyszłości. Na pewno nie w postaci fizycznej...
- Ja chyba wpadłam w jakąś depresję… Ja już po prostu nie mam siły na nic, nie chcę żyć. Najpierw odszedł mój ojciec. Mama zaczęła pić… Żyłam, jak umiałam, udawałam, że jestem szczęśliwa. Do momentu, w którym pojawił się twój brat. Ja naprawdę się zakochałam. Chyba wtedy, w hali po koncercie… Te oczy… Zresztą, widzisz je codziennie w lustrze – uśmiechnął się. Nawet ich uśmiechy są do siebie takie podobne! Albo to ja już mam całkowitą paranoję... - Potem było naprawdę cudownie. Tylko, że ja mu powiedziałam… Powiedziałam mu, że go kocham. A to nie miało być tak. To miał być związek bez zobowiązań. Chyba... Tak sądzę. Długo się z tym męczyłam, ale to było takie słodkie cierpienie, dopóki on był obok. Kochałam go po cichu i byłam zupełnie szczęśliwa – wyznałam czując pewnego rodzaju ulgę i jednocześnie dziwną przyjemność na wspomnienie tego, co przeżyłam. - Potem mama... Wiesz, że się starała? Przestała pić… Chciała się zmienić. Nie wiem, dlaczego... Nie wiem co takiego się wydarzyło, że postanowiła zmienić swoje życie. Nie zdążyłam się już tego dowiedzieć... W końcu znów wszystko zaczęło się psuć. On odszedł. Ona zmarła… - ostatnie słowa wypowiedziałam już znacznie ciszej. Łzy znowu cisnęły mi się do oczu. Już nie czułam tego wyjątkowego uczucia w głębi. Nie było już miłych wspomnień... - Nie poradziłam sobie ze stratą Toma i zmarła moja matka. Jestem sierotą, Bill. Przestałam sobie z tym radzić, po prostu… - zakończyłam chyba nawet nie do końca zdając sobie sprawę jak wielkie znaczenie miały moje słowa. Jestem sierotą... Przecież to takie prawdziwe.


- To nic złego, masz prawo sobie z tym nie radzić – odezwał się po chwili. Wbrew pozorom dobrze było usłyszeć od kogoś, że mam do tego prawo. Że to nie jest wcale złe. Nie czuć się winną chociaż za to, co czuję... - Sam nie potrafię zrozumieć, dlaczego to wszystko tak naraz się tobie przytrafiło... Nie znam cię za dobrze, ale naprawdę wydajesz się być dobrą dziewczyną. Nawet Tom... Potrafił to zauważyć.


- Myślisz, że on wróci? - spojrzałam na niego z nadzieją. Pragnęłam teraz, aby dał mi nową wiarę w przyszłość. Chociaż odrobinę... Nie odpowiedział jednak. Przytulił mnie tylko mocno do siebie, co wprawiło mnie w jakieś oszołomienie. Jego ramiona, jego ciepło... Bliskość... Miałam ochotę się wyrwać i uciec jak najdalej z krzykiem. Bo on nie był moim Tomem... 


Dziękuję mojej Marcie bez której ten odcinek pewnie by jeszcze nie powstał.

środa, 6 listopada 2013

Kartka nr 47. „All I wanted was to break your walls…”

Chciałabym tak, jak Ty umieć nie przejmować się tym, czym nie chcę. Nie dopuścić do siebie uczuć, których dopuścić nie chcę. Kontrolować siebie, swoje życie. Tobie tak doskonale zawsze to wychodziło. Miałeś wszystko idealnie zaplanowane, prawda? Od początku wiedziałeś, że jedyne, czego nigdy mi nie dasz, to miłość. Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak bardzo bałeś się tego uczucia. Wydawało mi się, że miłość jest częścią życia każdego człowieka i każdy jej pragnie. Każdy chce kochać i być kochanym. I Ty postanowiłeś być wyjątkiem? Patrząc na Ciebie nigdy bym nie pomyślała, że nie ma w Tobie miejsca na miłość. Jesteś przecież najczulszym facetem, jakiego kiedykolwiek poznałam. Dlatego tak trudno uwierzyć, że wystraszyło Cię moje „kocham”. Mogłabym powtarzać Ci to bez przerwy i patrzeć w Twoje przerażone oczy. Nie uważasz, że jesteś żałosny? Z jednej strony otwierasz się przede mną, pokazujesz mi, jak bardzo Ci na mnie zależy i chcesz dla mnie wszystkiego, co najlepsze… A z drugiej uciekasz, gdy dowiadujesz się, że Cię kocham. Kocham, kocham… Kocham!


Potrafisz wytłumaczyć to sobie samemu?


To Ty sprawiłeś, że Cię pokochałam. A potem, że bałam się Tobie do tego przyznać. Ten strach towarzyszył mi każdego dnia, odkąd tylko się zorientowałam, co naprawdę czuję. Dusiłam się miłością do Ciebie… Nie mogłam dłużej tego znieść, musiałam w końcu sobie odpuścić. Poświęciłam swoje szczęście tylko po to, abyś wiedział, że Cię kocham. I nie… To nie ja wszystko zepsułam. Ty to zrobiłeś. Jedyną winną osobą byłeś Ty sam.



- Ivette! – głos mojego brata docierał do mnie, jakby z oddali. Miałam wrażenie, że woła mnie stojąc, gdzieś kilkaset metrów dalej. Tylko, czy ja nie leżę w swoim łóżku? Przecież niemożliwe, aby krzyczał do mnie z tak daleka. A może to część mojego snu? Czy ja wciąż śpię? To jest takie realne. Czuję, jak mną wstrząsa, abym się obudziła. Gdzie jest granica między rzeczywistością, a złudzeniem? Nie mogę jej odnaleźć… - Iv, do cholery co z tobą! Obudź się! – jego kolejne krzyki pozwoliły mi zorientować się, że chyba to tylko ja tkwię w śnie… Z którego on próbuje właśnie mnie wybudzić. Podjęłam się próby otworzenia oczu, lecz nie potrafiłam. Przeraziło mnie to. Odzyskałam swoją świadomość, a nie byłam w stanie unieść powiek, ani nawet drgnąć. Czułam, jak moje serce mocniej zaczyna bić… Zaczęłam walczyć z jakąś siłą, która nie pozwalała mi wrócić do rzeczywistości. Nie mam pojęcia ile trwało zanim w końcu udało mi się otworzyć oczy. – Czego się naćpałaś?! – Philip był wściekły, a ja jeszcze nie do końca kontaktowałam. Miałam tak zaspane i opuchnięte oczy, że ledwo go widziałam. Z trudem w ogóle utrzymywałam powieki w górze.


- Nic nie ćpam – mruknęłam przecierając oczy dłońmi. – Dlaczego tak krzyczysz?


- Bo śpisz jakbyś nie żyła?!


- Nie mogłam zasnąć, wzięłam tabletki – wyjaśniłam, gdy już mniej więcej wszystko zaczęło do mnie docierać.


- To chyba nie te dawkę, co trzeba – stwierdził ze złością. – Naprawdę już ci odbiło? Chcesz się zabić?! – złapał mnie nagle za ramiona i potrząsnął. Poczułam się, jak jakaś lalka… Taka bezbronna i martwa… Gdy tylko mnie puścił, opadłam bezwładnie na poduszkę i jedyne na co miałam ochotę to przytulić się do niej i ponownie zasnąć. – Wstawaj w tej chwili – nim zdążyłam zamknąć oczy chłopak znowu złapał mnie za ramiona tym razem znacznie mocniej podnosząc do pozycji siedzącej. – Nie będziesz spała. Obudź się.


- O co ci chodzi? Nie możesz zostawić mnie w spokoju?


- Za długo ci już go dawałem – rzekł stanowczo jednocześnie ciągnąc mnie i zmuszając, abym się podniosła. – Dosyć tego, nie będę patrzył, jak niszczysz sobie życie. Tym razem tak nie będzie. Słyszysz?! Ruszaj się!


- Przestań krzyczeć… - jęknęłam czując nieprzyjemny ból głowy.


- Mam cię zaciągnąć pod prysznic, czy sama pójdziesz?


- Poradzę sobie – odburknęłam nie wyrażając swojego zadowolenia i z trudem zebrałam w sobie siły, aby pójść do łazienki. Jasne światło trochę mnie rozbudziło, lecz wciąż czułam się fatalnie. Zupełnie, jakbym wcale nie spała. Te tabletki miały mi pomóc, a nie zaszkodzić… Chyba. Może chciałam, żeby mi zaszkodziły? Może chciałam w końcu zasnąć… Zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Spojrzałam w lustro i od razu odwróciłam wzrok. Nie mogłam nawet na siebie patrzeć. To już nie byłam ja… Ściągnęłam z siebie wszystkie rzeczy i weszłam pod prysznic od razu odkręcając wodę. Zajęło mi chwilę zanim uregulowałam jej temperaturę, zdążyłam się przy tym poparzyć, co też nieco mnie rozbudziło. Ale ja wcale nie chciałam się budzić… Z każdą kolejną sekundą znowu zaczynałam czuć. Coraz bardziej i bardziej. Przytłaczająca rzeczywistość powracała. I trwało to znacznie krócej niż wyzbywanie się jej… Oparłam czoło o kafelki pozwalając strumieniom wody spływać po moim ciele. Walczyłam ze swoimi wspomnieniami, które usilnie próbowały wedrzeć się do mojej głowy. Pragnęłam zablokować im wejście…


- Iv!? – rozproszył mnie kolejny krzyk brata spod drzwi.


- Co znowu!? – warknęłam zirytowana.


- Sprawdzam, czy żyjesz – rzucił, po czym prawdopodobnie odszedł. Wywróciłam oczami wzdychając ciężko. Nawet, gdybym bardzo chciała, zniknięcie w tym domu po prostu nie było możliwe.



Zawsze myślałam, że jestem silną osobą. Poradziłam sobie ze stratą ojca, z nieobecnością matki w swoim życiu. Z jej obojętnością i nadużywaniem alkoholu. Potrafiłam wiele przetrwać. W ciągu kilku lat uodporniłam się na ból. Skupiałam się rzeczach, które pomagały mi nie myśleć, o tym, co sprawiało mi ból. Żyłam w swoim świecie, byłam pogodzona ze swoim nienajlepszym losem. Po prostu akceptowałam rzeczywistość taką, jaką była. I nagle pojawił się Tom. Wraz z nim moja rzeczywistość zaczęła się zmieniać. Nie mogłam już trwać w przekonaniu, że to, co dotychczas było, jest moim przypisanym losem. Bo przecież wszystko się zmieniło. Spełniłam swoje marzenie, a zaraz za nim spełniły się moje najskrytsze pragnienia. Miłość odebrała mi moją siłę. Zniszczyła moją psychikę… Coś, na co długo pracowałam, aby móc przetrwać. Stałam się słaba, rozbita na kawałki… I najgorsze, że nie chciałam już walczyć. Nie chciałam od nowa się poskładać. Zrobić cokolwiek… Byłam przekonana, że to co najlepsze już straciłam. Już więcej nic mnie nie czeka… I nawet nie chcę niczego więcej. Niczego poza powrotem Toma.


Los rzeczywiście postanowił nie dawać mi nic więcej…


Jednak odebrać i owszem. Choć w sumie… Jakby spojrzeć na to z drugiej strony, coś mi dał.


Ból. Jeszcze więcej bólu.



Jeszcze niedawno miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Nie czułam jego upływu. A teraz, jakbym go widziała… Jakbym widziała, jak ucieka. Tuż przed moimi oczami. Wszystko działo się, jakby w zwolnionym tempie. Tak, że mogłam to dokładnie widzieć. Każdy szczegół. Widziałam czas…


Patrzyłam na wszystko, co działo się przed moimi oczami i nie mogłam uwierzyć, że znowu przeżywam to samo. To jak deja vu. Tylko trochę inny samochód i zamiast ojca, matka. Jednak miałam wrażenie, że to jakiś nieśmieszny żart. Nie docierało do mnie, jak może przytrafić się coś takiego po raz kolejny. Po raz kolejny tej samej rodzinie… To, jak jakieś fatum. Nie wiedziałam, czy się śmiać, płakać, czy może po prostu zacząć wrzeszczeć. Nie robiłam więc nic. Stałam i patrzyłam na ratowników reanimujących kobietę, która jeszcze tego ranka wyszła na zakupy. Stwierdziła, że pożywne, zdrowe śniadanie na pewno sprawi, że poczuję się lepiej. Tak właśnie przejęła się moim samopoczuciem…


Poczułam nagle, jak ktoś mocno mnie obejmuje swoimi rękami próbując się przytulić. Pozwoliłam mu na to, choć sama stałam jak kołek nie mogąc się ruszyć. Mój brat płakał w moje ramię, a ja nie mogłam nic zrobić. Nie dało się nic zrobić. To wszystko po prostu się skończyło…



Umarła.


I nie miałam okazji nawet jej wybaczyć. Nie dostała szansy, aby mnie odzyskać. Odzyskać swoją rodzinę… Naprawić to, co niszczyliśmy przez lata. Odeszła niespodziewanie, jak ojciec. Jak mogła zrobić nam to w ten sam sposób? W momencie, kiedy była najbardziej potrzebna.


A może po prostu uciekła? Może też wystraszyła się, że mogłabym okazać jej swoją miłość? Może moja miłość jest toksyczna, może zabija… Niszczy… Dlatego wszyscy od niej uciekają. Nie chcą jej. Wolą zniknąć, umrzeć…


Mój świat się sypał. I już nawet nie robił tego po trochu. Już nawet nie dawał chwili wytchnienia. Postanowił rozsypać się za jednym zamachem. Wszystko na raz. Każdego dnia odbierał mi jakąś część, żebym w końcu się całkowicie poddała. Zrezygnowała i sama rozsypała w proch, żeby wiatr potem mógł mnie zdmuchnąć. Żebym w końcu…


Stała się martwa.



Nagła śmierć matki pozwoliła mi na chwilę nie myśleć o Tomie. Tylko na chwilę. Bo przecież jej śmierć i odejście Toma, jedno za drugim… Potwierdzało jedynie moje głębokie odczucie o żałosnym losie, jaki spotyka mnie przez całe życie i prawdopodobnie już nigdy się nie odmieni. Sądziłam, że wszystko, co złe mam za sobą, kiedy w moim życiu pojawił się Tom. Myliłam się. Wszystko, co najgorsze czekało mnie, gdy tylko się z nim zetknęłam. Może to on był przyczyną moich nieszczęść? I może lepiej, że już go nie ma? Szkoda tylko, że wciąż go kocham, jak największa idiotka. Ta chora miłość niszczy mi życie… Dlaczego nie mogę po prostu zapomnieć? Niedawno umarła mi matka, a ja najbardziej męczę się z odejściem chłopaka! Nie chcę być taką osobą. To nie jestem ja… Zawsze na pierwszym miejscu była dla mnie rodzina bez względu na wszystko… A teraz ciągle myślę o NIM. Nie umiem przestać. Tak bardzo go teraz potrzebuję… Chciałabym móc przytulić się do niego, poczuć jego ciepło, zapach… Aby schował mnie w swoich silnych ramionach, pogładził po włosach i powiedział, że wszystko się ułoży. Chcę, żeby po prostu przy mnie był… Bo czuję, że zostałam sama. Że nie mam już nikogo…


Siedziałam na parapecie w swoim pokoju wpatrując się w okno i czekając chyba na jakiś cud. Patrzyłam na przejeżdżające samochody i nienawidziłam każdego z nich. Nienawidziłam za to, że żaden nie należał do Toma. Nienawidziłam za to, że przez samochód zginął mój ojciec i zginęła moja matka. Złość rosła we mnie, a ja nie mogłam wciąż w żaden sposób jej rozładować. Wiedziałam, że nic mi nie pomoże…


Dzwoniący telefon przerwał ciszę panującą dookoła mnie, a ja już miałam odrzucić połączenie i najlepiej go wyłączyć, aby mieć święty spokój… Lecz zawahałam się dostrzegając obcy numer. Serce zabiło mi mocniej z nadzieją, że za chwilę usłyszę głos Toma.


- Halo? – powiedziałam cicho odbierając.


- Cześć Iv, z tej strony Bill – dotarł do mnie głos Wokalisty Tokio Hotel i ogarnęło mnie wielkie zdumienie. Pierwszą moją myślą było, że coś się stało Tomowi. Może, dlatego się nie odzywa i nie daje żadnego znaku życia… Co wcale by mnie nie zdziwiło! Teraz naprawdę spodziewałam się wszystkiego najgorszego, co jeszcze bardziej mogłoby mnie dobić. O ile w ogóle się dało…


- Cześć… Coś się stało?


- Nie – zaprzeczył niepewnie. – Pewnie jesteś zdziwiona, że to ja… Zdaję sobie sprawę, że to powinien być mój brat i zapewne to jego chciałabyś usłyszeć…


- To bez znaczenia…


- Ja właściwie nie wiem, dlaczego do ciebie dzwonię. Po prostu czułem, że powinienem – wyznał wzdychając przy tym ciężko. – Tom nic o tym nie wie… Wykradłem mu twój numer. Po prostu… Ja wiem, jak cierpisz i jest mi naprawdę przykro. Nie rozumiem, dlaczego mój brat tak cię potraktował… Myślałem, że mu na tobie zależy. Przecież jeszcze nigdy nie był taki szczęśliwy i tak się o nikogo nie starał, ani nie troszczył… Przecież on tyle o tobie mówił zawsze…


- Bill, po co mi to mówisz? – wydusiłam drżącym głosem. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem słuchając tego. A nawet przez chwilę chciałam na niego nawrzeszczeć…


- Nie wiem, przepraszam. Po prostu chciałem powiedzieć, że mi przykro… I że myślę… Myślę, że on się opamięta i w końcu pęknie. Na pewno już żałuje i nie wie, jak cię przeprosić…


- Ja też żałuję – mruknęłam ścierając z twarzy mokre ślady łez. – Dzięki za telefon, to bardzo miłe z twojej strony. Szkoda, że nie mogliśmy się lepiej poznać. A może, że od razu nie trafiłam na ciebie.


- Cóż… Może wtedy rzeczywiście byłoby inaczej – przyznał nieco skrępowany. – W każdym razie… Masz mój numer telefonu, jakbym mógł jakoś pomóc… Możesz na mnie liczyć.


- Dziękuję – pierwszy raz od bardzo dawna na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Bo jeszcze niedawno myślałam o tym, że zostałam zupełnie sama… I nagle dzwoni brat Toma i mówi mi, że mogę na niego liczyć…


- Więc… do usłyszenia?


- Do usłyszenia – potwierdziłam sądząc, że rozmowy z Billem w mojej sytuacji wcale nie byłyby takim głupim pomysłem. To zawsze jakiś bliższy kontakt do Toma… Tak, to już totalna obsesja na punkcie tego mężczyzny. Ja nigdy nie wyleczę się z tej miłości, nigdy… 

środa, 9 października 2013

Kartka nr 46. “I never hit so hard in love”

Z dedykacją dla Anastazji ♥♥♥


Nie jesteś w ciąży

Poczułam, jakby coś ciężkiego spadło mi z serca.  To była wielka ulga jednak… Ciągle czułam się niepewna. Wątpliwości wcale nie zniknęły. Bo skoro tamten test wyszedł pozytywny, a ten negatywny… Jaką mam pewność, że to pierwszy się mylił? A może to drugi jest błędny? Naprawdę oszaleję… Muszę iść do lekarza. Po prostu pójdę do lekarza… Tak bardzo już mam tego wszystkiego dosyć. Nie mam już siły… Ile jeszcze muszę znieść? Czuję, jak upadam… Staczam się…


Wyszłam z łazienki, Ashlee czekała na mnie tak, jak zapowiedziała. Właściwie zapomniałam o niej…


- Iv, wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej – spojrzała na mnie zaniepokojona. Zapewne byłam blada, a na twarzy wciąż widniało wielkie przerażenie.


- Bo się nie czuję. W ogóle to głupie pytanie – stwierdziłam siadając na ławce. – Chyba jestem w ciąży – wypaliłam nie zastanawiając się już nad niczym. Już mi wszystko jedno… Muszę zacząć z kimś rozmawiać! To w końcu moja przyjaciółka…


- Co? – wykrztusiła przysiadając obok mnie. – Co ty mówisz Ivette? W ciąży?! Czy ty wiesz, co to znaczy? W ogóle, jak?!


- Zaraz zacznę żałować, że ci powiedziałam – rzekłam patrząc na nią nieprzychylnie. Rozumiem, że jest zaskoczona, ale nie oczekiwałam durnych pytań. – Muszę iść do lekarza. Testy ciągle pokazują co innego…


- A Tom?


- Ashlee! Jestem w ciąży, a ty pytasz o Toma!? – uniosłam się rozzłoszczona. Ostatnie czego teraz potrzebowałam to rozmowy na jego temat.


- Przecież to on jest ojcem!


- To teraz bez znaczenia – stwierdziłam obojętnie. – Muszę to najpierw sprawdzić. Może wcale nie jestem? Mam nadzieję, że nie jestem… Bo co ja wtedy zrobię? Ja naprawdę… To wszystko już mnie przerasta… - wyznałam czując jak pod powiekami nabierają mi się łzy. Znowu pękałam… A tak dawno już nie płakałam. Myślałam, że umiem już nad tym zapanować. Widocznie znowu wraca desperatka Ivette…


- Nie martw się na zapas. Pójdziemy do lekarza i wszystkiego się dowiemy. A potem będziemy myśleć co dalej – objęła mnie ramieniem przytulając do siebie. – Damy radę, pomogę ci… Wszyscy ci pomożemy.


- Ale ja nie chcę jego dziecka – załkałam w jej bluzkę. – Chciałam o nim zapomnieć… O tym wszystkim… Nie chcę jeszcze dziecka, które będzie przypominało mi na każdym kroku… Nie chcę… Nie będę nawet umiała się nim zająć… Ja nie mogę…


- Przestań, na jednym facecie świat się nie kończy.


- Ale ja go kocham! Cały czas! Tak mocno! Nawet po tym co mi zrobił! I nie umiem przestać… - odsunęłam się od niej chowając twarz w dłoniach. Nie mogłam już dłużej tego w sobie dusić. Bardzo się starałam przestać o tym myśleć, przestać czuć… Chciałam zapomnieć, jakoś ogarnąć swoje życie… Ale widocznie to jest niemożliwe.


- Kiedyś się uda… To musi potrwać Ivette. To długa i bolesna droga, ale trzeba to przejść.


Wiedziałam, że Ashlee chce jak najlepiej. Myślę, że ona sama zdaje sobie sprawę, że te słowa tak naprawdę niewiele zmieniają. Jednak z drugiej strony i ja miałam świadomość tego, że jest w nich sporo racji. Tyle, że w tej chwili… To nadal nic nie zmienia. Jestem tylko nastolatką zakochaną na zabój w mężczyźnie, który był spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Był ideałem… Może nawet nadal jest pomimo tego, że okazał się dupkiem.


I came in like a wrecking ball.


I never hit so hard in love,


All I wanted was to break your walls…


All you ever did was break me.


Yeah you !


You wreck me.


(Miley Cyrus – Wrecking Ball)


 


Wydawało mi się, że to będzie znacznie prostsze. Pójdę do lekarza, zrobi mi badania i po prostu wszystkiego się dowiem. Jednak wcale tak nie było… Żałuję też, że poprosiłam Ashlee, aby zostawiła mnie z tym samą. Chciałam to załatwić sama… To był głupi pomysł. Bo ja wcale nie chcę już być sama, ani przez sekundę. A najbardziej pragnę, żeby ze wszystkich ludzi na świecie był przy mnie w tej chwili Tom. Nie chcę dowiedzieć się, że jestem w ciąży… I jednocześnie wiedzieć, że on nie ma pojęcia o tym wszystkim. Kompletnie nie wie, co się dzieje… Zaczynam się łudzić, że wróciłby do mnie, gdyby dowiedział się, że dziecko naprawdę istnieje. Tylko, czy to nie żałosne? Nie mogę chcieć mężczyzny, który zostaje przy mnie ze względu na dziecko…  Nie mogę…


Nie poszłam wcale do lekarza. Nie wróciłam też do domu… Krążyłam bez celu po mieście próbując jakkolwiek się ogarnąć. Kilka razy nawet wyciągnęłam telefon chcąc zadzwonić do niego… Lecz zaraz rezygnowałam stwierdzając, że i tak nie  odbierze… Moja przyjaciółka natomiast parę razy próbowała dodzwonić się do mnie, naturalnie nie odebrałam. Co miałam jej powiedzieć? Że stchórzyłam?


Chodziłam tak, aż zaczęło się ściemniać i uświadomiłam sobie, że jest już naprawdę późno. Postanowiłam więc w końcu wrócić do domu… W międzyczasie obiecałam sobie, że z samego rana pójdę na badania. Jednak miałam świadomość, że moje „obietnice” dane samej sobie nie są zbyt wiele warte. Dlatego usidlę samą siebie. Porozmawiam z bratem… Albo mamą? To będzie bardzo dziwne, bo nigdy o niczym poważnym z nim nie rozmawiałam… Ale może już czas? Przecież nie jest już taka okropna, jak dawniej…


Moje odwieczne dylematy. I matka… Tak bardzo źle jest nie mieć z nią dobrej relacji. Okazuje się, że jest to coś niemal niezbędnego do życia. Dawniej wydawało mi się, że nie potrzebuję wcale tego do szczęścia. Ale przecież to moja matka… Każdy potrzebuje jej bliskości, zrozumienia. My byłyśmy od siebie bardzo daleko. Można powiedzieć, że ledwo się znałyśmy… A ja chciałam właśnie do niej iść ze swoim problemem. Może coś w tym jest, że obcym ludziom łatwiej się wyżalić ze swoich problemów? Moja mama była dla mnie prawie obca… To smuci mnie do dziś. Bo teraz już wiem, że wina leżała po obu stronach. Nie tylko ona sprawiła, że stałyśmy się dla siebie obce. I jedyne, co mogę to żałować i znosić ten ból… Że zbyt późno się zorientowałam, jak powinno naprawdę być.


 


- Gdzie tak długo byłaś? – usłyszałam, gdy tylko weszłam do kuchni. Na szczęście jej głos nie był nieprzyjemny, może raczej zatroskany? Sama nie wiem… W każdym razie tym razem nie zamierzałam wybuchać złością.


- Nigdzie – odparłam cicho sama nie wiedząc, co powiedzieć. Usiadłam przy stole zastanawiając się, jakby zacząć rozmowę jednocześnie z nadzieją, że może ona coś zauważy i mnie w tym wyręczy. W końcu nie wyglądałam zbyt dobrze. Byłam blada i wciąż przestraszona… Zagubiona… Jeśli jej zależy, to chyba powinna zauważyć? Matki widzą takie rzeczy… Matki znają swoje córki…


- Słabo wyglądasz – jej głos wyrwał mnie z zamyślenia i od razu poczułam ulgę widząc, że słowa mojej matki idą w dobrym kierunku.


- Bo źle się czuję – przyznałam. To chyba jedyne, co potrafiłam powiedzieć. Nie miałam odwagi wyznać, że podejrzewam u siebie ciążę. – Chyba powinnam zrobić jakieś badania…


- No, to dobry pomysł. Trzeba się badać co jakiś czas – rzekła zgadzając się ze mną.


- Więc możesz mnie zapisać na jutro?


- Już jutro? – zdziwiła się moimi chęciami. Rzeczywiście to mogło wydawać się nieco zaskakujące… Ale wiedziałam, że nie mogę tego odkładać w nieskończoność. Poza tym… Im później tym gorzej. Zapewne bym w ogóle nigdzie nie poszła…


- Chcę mieć to z głowy – wymyśliłam, co po części także było prawdą. Ja naprawdę sama sobie ciągle utrudniam życie…


- No dobrze, zadzwonię z samego rana i cię zarejestruję. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Idź się lepiej już połóż – poleciła zaniepokojona. Nie miałam zamiaru nawet dyskutować w tej kwestii. Czułam się fatalnie i co gorsza zbierało mi się na wymioty, co w ogóle było najgorszym, co mogło mi się w tej chwili przytrafić. To tylko przybliżało mnie do pozytywnego wyniku testu… Co prawda mdłości powinno się mieć chyba rano… Ale ze mną zawsze jest coś nie tak, więc wcale bym się nie zdziwiła…


- Dzięki – mruknęłam przed wyjściem i skierowałam się na górę do swojego pokoju. Od razu położyłam się na łóżku zakrywając szczelnie kołdrą. Napisałam jeszcze wiadomość do Ashlee, żeby się nie martwiła, i że jutro idę na badania. Musiało jej to na razie wystarczyć… Nie wiem, co też mnie podkusiło, żeby napisać do Toma… Chyba z pół godziny zastanawiałam się, co mu przekazać. Co chwilę pisałam jakieś słowa i je zmazywałam, aż w końcu udało mi się napisać krótką wiadomość. Jednak znowu miałam problem z jej wysłaniem. Nie mogłam wcisnąć tego przeklętego przycisku… Bałam się… Ale pewnie i tak go nie odczyta, prawda?


„Chyba naprawdę jestem w ciąży. I boję się bardzo…”

Czekałam na wyniki badań chyba wieczność. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Kiedy jakimś cudem udało mi się tu przyjść i zrobić te cholerne badania, nie potrafiłam już wyjść nie znając ich wyniku. Więc czekałam… W międzyczasie myśląc o wszystkim. Już chyba tak bardzo wizja dziecka mnie nie przerażała. Tak, jakbym się z tym pogodziła? Albo nie miałam siły już dłużej się tym martwić… Będzie, co ma być. Muszę sobie jakoś z tym poradzić, jestem dorosła i wiedziałam co robię. Teraz muszę za to odpowiedzieć… Nie zmienia to faktu, że wręcz marzę o tym, żeby Tom do mnie wrócił… Żeby chciał tego dziecka, żeby chciał mnie. Pragnę jego miłości, jak niczego innego na świecie. Ciągle żyję tymi przeklętymi złudzeniami… Ale nie zamierzam odpuszczać. On musi wiedzieć o tym dziecku… Nawet jeżeli nie będzie tym zainteresowany. Nie zmuszę go, aby przy nas był. Jednak nie pozwolę po raz kolejny, żeby tkwił w nieświadomości. Długo bałam się wyznać mu, co czuję. Tym razem tak nie będzie… Dowie się wszystkiego choćby siłą. Nie pozwolę mu trwać między tymi cholernymi murami, jakie wokół siebie postawił. Próbowałam się przez nie przebić i mi się udało… Kosztowało mnie to wiele, może nawet wszystko… Ale chyba było warto… Mimo wszystko… I teraz też dowie się, że urodzę dziecko, które będzie częścią jego.


- Pani Ivette? – z gabinetu w pewnej chwili wyszła znajoma pielęgniarka, która nie tak dawno pobierała mi krew. Podniosłam się od razu z miejsca czując, jak serce zaczyna mi walić. – Są już wyniki – uśmiechnęła się do mnie i podała mi plik kartek z moimi badaniami. – Na szczęście nic złego pani nie dolega. To tylko lekka anemia – dodała ciągle się do mnie uśmiechając, a ja patrzyłam na nią, jakby spadła z kosmosu. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę… A może nawet nie chciałam? To znaczy, że nie jestem w ciąży?


- Jest pani pewna?


- Oczywiście, wszystko jest w porządku. Proszę się nie martwić.


- Dziękuję – wykrztusiłam wciąż będąc w szoku. Musiałam na chwilę usiąść, żeby to wszystko ogarnąć. Wcale nie jestem w ciąży… Nie będzie żadnego dziecka. Żadnego powodu, aby Tom do mnie wrócił… Żadnego powodu, aby nim wstrząsnąć po raz kolejny. O czym ja w ogóle myślę! Powinnam się cieszyć… Tylko, dlaczego nie potrafię?


 All you ever did was break me…