niedziela, 30 września 2012

Kartka nr 27. „Kolejny dzień przynosi nam nowe szanse…”

 

To było dziwne…Opowiadając przyjaciółce historię swojego życia, która przecież powinna być wjakiś sposób dla mnie bolesna… Czułam się szczęśliwa… Wszystko uchodziło zemnie tak lekko. Każde słowo… I pamiętałam każdy szczegół. Dzieliłam się tym znią i czułam się lepiej…

 

-Przysięgamna wszystko, że nigdy… Naprawdę nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa Ashlee,rozumiesz?- Spojrzałam na przyjaciółkę swoim szklanym wzrokiem. Obydwie płakałyśmy,jak głupie od dłuższego czasu. Przyjaciółka słuchała mnie uważnie i ani razu minie przerwała. Pozwalała mi mówić tak jak chciałam i ile chciałam, to byłochyba w tym wszystkim najlepsze.- Wczoraj prawie do niego poszłam… Chciałamoddać mu te klucze, ale stchórzyłam. Ja nie wiem co mam robić…

-Wieszco? Głupia jesteś, że uciekłaś.- Powiedziała nagle zaskakując mnie tym samymniesamowicie. Nie spodziewałam się takich słów. Raczej myślałam, że zacznieprawić mi kazania, powie cokolwiek innego…- Coś takiego nie zdarza się codziennie Ivette. I to nie jest teraz żadna wielka gwiazda rocka… Bóg wie kto.Dla ciebie on nigdy nią nie był i nigdy nie będzie! On był… jest dla ciebiekimś więcej. I mało tego! On sam z siebie stał się kimś więcej. I pieprzyć, żema jakąś laskę Iv! Pieprzyć to rozumiesz? Bo on i tak  wybrał ciebie. Po prostu to zrobił. Nie wiem jak mogłaś tego niewidzieć… To pewnie przez te twoje kompleksy…- Mówiła jak nakręcona, a ja niemogłam wyjść z podziwu jej słów. Teraz miałam wrażenie, jakbym nie tylko jabyła w tym wszystkim szalona… Naprawdę trudno mi było uwierzyć w to, cosłyszałam. Może ja w ogóle jej nie znam? Po prostu pierwszy raz od bardzo dawnatak mnie zaskoczyła…- Musisz do niego wrócić.

-Jakty sobie to wyobrażasz? Tak po prostu pójdę do niego i co…?- Patrzyłam na niąjak na wariatkę mając już w głowie totalny mętlik.

-Irzucisz mu się na szyję i powiesz, jak bardzo tęsknisz!- Wypaliła zentuzjazmem.

-AleAhlee… Przecież, gdyby on chciał… Chyba by się odezwał prawda?

-Kazałaśmu zapomnieć! Nie utrudniać! Nie odebrałaś telefonu jak dzwonił! I dziwisz się,że się nie odzywa? Po prostu spełnia twoją prośbę Iv.- Stwierdziła w pełniprzekonana. Nie wiem skąd u niej taka pewność siebie. Sprawiała wrażenie, jakbynie miała żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości.

-Niewiem, nic już nie wiem. Czuję się taka zagubiona… Myślałam, że uda mi się żyćnormalnie… Że może zapomnę, ale to chyba jednak niemożliwe. Dzisiaj po prostuwpadłam w histerie… Źle ze mną Ashlee…

-Kobietoweź się ogarnij i jedź do niego. Gwarantuję, że nie wrócisz prędko.

-Nie,nie mogę tak! To nie takie proste.- Zupełnie, jakbym mówiła do ściany! Mojaprzyjaciółka chyba kompletnie nie rozumie moich obaw. Zachowuje się, jakby towszystko było… proste? A tak wcale nie jest! Nie dla mnie. Jak mam po tymwszystkim iść do niego… i co? Ja nawet nie wiem, czy będę umiała spojrzeć mujeszcze w oczy…

-Aletak! Umaluj się, przebierz i jazda! Chcesz na dobre wszystko stracić?- Zapytałamając przy tym bardzo poważną minę. I bez tego byłam już przerażona…

-Jajuż sama nie wiem czego chcę. Po prostu czuję się potwornie z myślą, że onzdradzał ze mną tę dziewczynę… ale jednocześnie nie radzę sobie bez niego.

-Idźwięc do niego i chociaż porozmawiaj. Jeśli stwierdzisz, że to bezsensu inaprawdę to co was połączyło nie ma przyszłości… to po prostu zrezygnuj iwymyślimy wtedy co dalej. Ale musisz dać sobie szansę…

-Niewiem nawet czy on jest teraz w mieście… odcięłam się od niego.

-Niemyśl tyle tylko zacznij działać! Nie wiesz, to się dowiesz. Proste. Trzebatylko się ruszyć!- Ashlee w dalszym ciągu stała przy swoim chyba coraz bardziejsię niecierpliwiąc. Nie wiem, czy jej pomysł jest dobry. Choć pewnie zrobićcokolwiek powinnam. Tak, czy siak pozbierać się muszę. Bez względu na to, czydo niego pójdę, czy nie. Myślałam, że jakoś zmieniłam się podczas tej rozłąki zTomem… ale chyba jednak się myliłam. Wciąż brakuje mi pewności siebie i to jesttakie wkurzające. Każda inna dziewczyna na moim miejscu już dawno by do niegopobiegła i nawet by się nie zawahała… a ja? Ja wiecznie mam jakieś „ale”.- Iv,nie obrażę się na ciebie tylko pod warunkiem, że do niego pójdziemy teraz.Skoro już to wszystko przede mną ukrywałaś muszę wiedzieć, że się to opłaciło.

-Niemożesz mnie tak szantażować.- Oburzyłam się marszcząc brwi.- I w ogólestresujesz mnie!

-TwójTom już cię odstresuje.- Zaśmiała się pod nosem, a ja skarciłam ją spojrzeniem.Teraz ciągle będzie mi tak dokuczać?- Dobra, nie traćmy czasu. Umaluj się iprzebierz.

-Niemożemy jutro? Dzisiaj chyba nie jest najlepszy dzień…

-Iv,nie wymyślaj już tylko się pospiesz.- Poleciła dobrze znanym mi tonem, którynie znosił sprzeciwu. Czułam się trochę postawiona pod ścianą. Właściwiemogłabym się zbuntować… ale czy chciałam? Z moich ust jedynie wydobyło sięciężkie westchnienie, a ja sama podniosłam się z łóżka z zamiarem udania się dołazienki… To będzie bardzo stresujący koniec dnia.

 

Nie raz udajemy, żena czymś kompletnie nam nie zależy, albo mamy przed czymś jakieś opory… A wgłębi nie czujemy nic innego, jak ogromne pragnienie osiągnięcia tego. Jamiałam tak niemal zawsze! To wynikało z mojej ciężkiej osobowości. Przez tobyło mi trudno podejmować, niektóre decyzje. Tą blokadą nie było nic innego,jak strach…

 

Podczas,gdy Ashlee ciągle paplała jak nakręcona,  ja odchodziłam od zmysłów walcząc sama zesobą. Nie docierało do mnie żadne jej słowo, kompletnie nie mogłam się skupić. Dlamojej przyjaciółki to było ekscytujące, a przede wszystkim proste wydarzenie… aja? Znowu czuję się zagubiona. Oczywiście, że marzę o tym, aby znowu gozobaczyć… Tylko to wszystko jest takie pokręcone!

-O,jaki czad. Tu chyba mieszka elita z całego Berlina!- Podekscytowany głos mojejprzyjaciółki drastycznie przywrócił mnie do rzeczywistości. Kiedy tylkouniosłam wzrok, ujrzałam znajomy mi budynek. Moje serce automatycznie zaczęłomocniej bić, a w głowie pojawił się totalny mętlik. Jakby tego mi było mało, zaczęłyhurtowo nawiedzać mnie wspomnienia…- Dobra, to zaprowadzę cię pod drzwi, żebymieć pewność, że tam dotrzesz.

-Tonie jest konieczne…- Mruknęłam bez przekonania.

-Uwierz,że jest.- Stwierdziła najprawdopodobniej w najmniejszym stopniu mi nie ufając wtej chwili. Nie miałam zamiaru z nią dyskutować i tak bym nic nie wskórała. Noi racja była po jej stronie, przecież zaraz bym stąd zwiała… Nie mam odwagi, poprostu jej nie mam.- To chodźmy, szkoda czasu.- Ponagliła mnie i pociągnęła zarękę bez czego chyba bym się nie ruszyła. Oh, dlaczego to musi być takiestresujące. Ja potrzebuję chyba więcej czasu. Muszę się jakoś do tegoprzygotować… To w ogóle jest bezsensu. To ja zakończyłam naszą znajomość, ateraz sobie tak po prostu wrócę? Czemu Ashlee tego nie dostrzega? Myślałam, żeto ja ciągle żyję marzeniami, a tymczasem moja przyjaciółka wcale nie jestlepsza. Co ona sobie wyobraża? Że ta historia, to jakaś bajka, która będziemiała szczęśliwe rozwinięcie? Chyba wyczerpałam już swój limit szczęścia w tymżyciu…

-Dobrywieczór, a panie do kogo?- Przed wejściem zatrzymał nas ochroniarz. Widywałamgo już wcześniej, gdy przychodziłam z Tomem…

-Jesteśmy…Właściwie to… Iv, no weź powiedz coś.- Brunetka szturchnęła mnie w ramię niewiedząc, jak wybrnąć z sytuacji. To raczej oczywiste, że nikt by jej nieuwierzył. Właściwie miałam dobrą okazję, aby się wycofać z tego wszystkiego…Jednak powstrzymała mnie od tego myśl, że Ashlee po tym by mnie znienawidziła.

-Witam,pamięta mnie pan? Jestem przyjaciółką Toma, bywałam tu kiedyś z nim.- Przejęłaminicjatywę nabierając przy tym pewności siebie, która spadła na mnie chyba zkosmosu. Inaczej nie umiem tego wyjaśnić.

-Oczywiście,że pamiętam. Pan Kaulitz nigdy wcześniej nie przyprowadzał dziewcząt domieszkania.- Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Zrobiło mi się bardzo miłosłysząc od niego takie słowa… Byłam pierwszą dziewczyną, jaką tu przyprowadzał!Naprawdę mi ufał… A co z dziewczyną z którą chodził? To, co najmniej dziwne…-Proszę wejść, ale nie mam pewności, czy ktoś jest.

-Nieszkodzi, mamy klucze.- Wypaliła moja towarzyszka, a ja mało co nie zakrztusiłamsię powietrzem. Jak ona mogła to powiedzieć! Mężczyzna uniósł brwi w geściezdziwienia, ale nie odpowiedział już nic w tej kwestii.

-Dziękujemybardzo, sprawdzimy.- Rzekłam szybko i chwyciłam przyjaciółkę za ramię wciągającją do budynku.- Ashlee, co z tobą? Nie możesz rozpowiadać, że masz klucze domieszkania Gitarzysty Tokio Hotel! A właściwie to ja je mam.- Skarciłam jąjeszcze nie mogąc dojść do siebie po tej akcji.

-Ojwyrwało mi się… Ale to miły facet, dobrze , że cię zapamiętał. Masz tu fory.-Wyszczerzyła się zadowolona. Nie mogłam ukryć swojego uśmiechu. Podobało mi sięto! I dzięki temu może też jakby przestałam się tak bardzo stresować.- Winda,chodź.

-Topierwsze piętro, możemy wejść schodami…- Mruknęłam, ale dziewczyna zdążyła jużmnie wepchnąć do środka. Przypomniało mi się, jak pierwszy raz przyszłam tu zTomem. Też jechaliśmy windą, choć mogliśmy wejść po prostu schodami… Ale tobyło takie niesamowite. Towarzyszyły nam wtedy takie emocje… Nasze pragnieniaunosiły się w powietrzu, w końcu chcieliśmy tylko jednego. Siebie…

-Alesię rozmarzyłaś.- Usłyszałam wesoły głos, który wyrwał mnie z zamyślenia.

-Co?

-Wspomnienia?-Na jej twarz wpłynął cwany uśmiech.- Ahh, będziesz mi za to wdzięczna do końcażycia.- Dodała z pewnością w głosie.

-Nieprzesadzaj już, nawet nie wiemy czy jest w domu.- Nawet to nie było w stanie jązgasić. Wyglądała, jakby co najmniej znała już całą moją przyszłość wraz zTomem oczywiście. Pokręciłam jedynie z dezaprobatą głową nie komentując już jejwyrazu twarzy. Winda zatrzymała się w końcu, a my wysiadłyśmy. I znowu poczułamstres…

-Toktóry numerek?

-Siódemka.

-Żartujesz?-Roześmiała się szukając wzrokiem odpowiednich drzwi. Zaprzeczyłam ruchem głowystawiając jednocześnie niepewne kroki.- To nie może się nie udać.- Oświadczyłai zanim zdążyłam zareagować usłyszałam głośne stukanie. Myślałam, że ją  w tej chwili zabiję na miejscu! Bezuprzedzenia zapukała do drzwi! Nie miałam nawet chwili, aby odetchnąć… Pierwszamyśl- ucieczka…

 

Ucieczka… Jakczęsto zostajemy postawieni w nieoczekiwanej sytuacji, gdy nie ma już odwrotu.I jedyne na co mamy ochotę, to uciec. Zapaść się pod ziemię, cofnąć czas,zniknąć… Ale stwierdzamy nagle, że nie możemy się ruszyć. Nie powinniśmy. Botrzeba stawić czoło rzeczywistości, a co najważniejsze, poradzić sobie…


niedziela, 23 września 2012

Kartka nr 26. „Co przyniesie los, czy zostanie już tylko żal, gdy zabierze więcej niż mi dał?”

 

Oddłuższego czasu odczuwałam już chłód wieczornego wiatru. Choć wrzesień byłbardzo ciepły, wieczory lubiły uświadamiać, że zbliża się jesień. Pomimo tego,że zaczynało mnie to drażnić, nadal trwałam w jednym miejscu. Stałam nachodniku przed wielkim, luksusowym budynkiem i wpatrywałam się w jego bramę.Zupełnie nic mi to nie dawało. Mój wzrok bowiem nie posiada żadnejnadzwyczajnej mocy, która mogłaby sprawić, że widziałabym, co dzieje się zagrubymi murami, albo powodować, aby wybrany przeze mnie człowiek wyszedł nazewnątrz. Gdy tu szłam planowałam po prostu wejść do środka i udać się poddobrze znane mi mieszkanie, a potem… no właśnie. Co potem? Myślałam, że może poprostu oddam klucze… i to wcale nie byłoby takie głupie. Jednak ogarnął mnieniezrozumiały lęk. Tak dawno go nie widziałam. Bałam się jego nagłej bliskości,spojrzenia… głosu. Nie mogę tego zrobić.Z moich ust wydobyło się ciężkie westchnienie i ze zrezygnowanym wyrazem twarzyodwróciłam się napięcie, aby następnie skierować swoje leniwe kroki w stronędomu.

 

Serce, rozum…naprzemienna, ciągła walka. Gdy już podejmowałam decyzję słuchając swojegoszalonego, czasem niezdecydowanego serca, w końcu zatrzymywał mnie rozum. Tobyło okropnie chamskie, bo nie robił tego od razu… tylko tuż przed celem. Wtedyczułam taką nagłą pustkę w środku… i wycofywałam się. Tchórzyłam…

 

-Cześć,Kessler.- Wychodząc ze szkoły usłyszałam obok siebie czyjś głos. Zwróciłam nato uwagę, gdyż ktoś bezczelnie użył mojego nazwiska. To było irytujące. W końcudo czegoś służą nam imiona, jakie nadają rodzice niedługo po, albo jeszcze przedporodem. Odwróciłam się w stronę owej osoby ze zdumieniem stwierdzając, iż tomój kolega z klasy.

-Niesądziłam, że jesteś tak niewychowany. Sprawiałeś wrażenie kulturalnej osoby.-Bąknęłam do niego pomimo, że już mnie wyprzedził.

-Sorry,nie kojarzę twojego imienia.- Mruknął wzruszając przy tym ramionami, co tylkowprawiło mnie w jeszcze większe oburzenie. Przyspieszyłam znacznie, abydotrzymać mu kroku.

-Ivette,mam na imię. Ivette!- Rzekłam głośno i wyraźnie chcąc podkreślić swoje imię.-Trzeci rok chodzimy do jednej klasy! Po prostu nie wierzę, jak możesz niepamiętać mojego imienia.

-Sorry,mam słabą pamięć. Poza tym jakoś specjalnie się nie kumplujemy, więc kto by tamzwracał na to uwagę?

-Skoroto takie nieistotne, dlaczego nagle mówisz mi cześć i to jeszcze po nazwisku!?-Kontynuowałam starając się jakoś zrozumieć tego człowieka. W ogóle skąd siębiorą tacy dziwni ludzie na tym świecie…

-Ojo co ci chodzi? Tak mi się powiedziało, a od razu robisz z tego jakąś aferę.-Przystanął nagle wyraźnie poirytowany.

-Boto było niemiłe.- Odparłam krzyżując ręce na piersi i wbiłam w niego swojespojrzenie.

-Oczekujesz,że cię przeproszę, czy co?

-Nie…-Mruknęłam zbita z tropu. Zrobiło mi się głupio choć nie wiem właściwie czemu?Przecież miałam prawo się zdenerwować, nikt na co dzień tak się do mnie niezwraca. I w ogóle to jakieś durne. Mogłam w ogóle się nie odzywać i niezaczynać tej całej, bezsensownej dyskusji.- Po prostu mam imię.- Dodałam chcącw jakiś sposób zachować twarz i ruszyłam do przodu z zamiarem, jak najszybszegodotarcia do domu. Naprawdę czułam się jakbym to ja zachowała się, co najmniejnietaktownie.

-Zaczekaj!-Zawołał za mną i zaraz po tym znalazł się ponownie obok.- Idę w tym samymkierunku.- Teraz chyba całkowicie zostałam „rozwalona”. Moje brwi automatycznieuniosły się ku górze, a w głowie włączyła czerwona lampka sygnalizująca, że cośtu jest ewidentnie nie tak!

-Dobra.O co ci chodzi?- Wypaliłam zatrzymując się i odwracając w jego kierunku.

-Mi?

-Tak,tobie. Nigdy ze sobą nie rozmawiamy, a teraz nagle mnie zaczepiasz i w dodatkuchcesz odprowadzić do domu?

-Maszracje, to idiotyczne. Mówiłem, że to idiotyczne, ale nikt nie chciał mniesłuchać.- Skwitował z przekonaniem, co niczego mi nie wyjaśniało. Wręczprzeciwnie stawiało przede mną kolejne pytania.- Ja nie zamierzam grać w jakieśgłupie gry! To bezsensu, jesteśmy dorosłymi ludźmi prawda?- Spojrzał na mnie wdziwny sposób, a ja zdumiona skinęłam jedynie głową.- No właśnie, więc niepotrzebne nam żadne podchody.

-Nierozumiem cię, możesz jaśniej?

-Naturalnie.-Odparł bez wahania i znienacka chwycił moją rękę przyciągając do siebie. Zdążyłamjedynie poczuć, jak nagle wzrasta we mnie poziom adrenaliny, a moje oczy przybierająrozmiaru pięciozłotówek, a potem zostałam sparaliżowana. Dosłownie wbiło mnie wglebę, gdy ten osobnik ośmielił się tknąć moich ust. Jednak nie zdołał nawetrozwinąć pocałunku, gdyż nie pozwoliłam mu na to. Po moim trupie chyba! Odepchnęłamgo gwałtownie po czym bezmyślnie zaczęłam okładać pięściami, jak jakaś opętanawariatka.

-Coty sobie wyobrażasz! Dupek! Dupek, Dupek, Dupek!

-Heej,spokojnie!- Chwycił moje nadgarstki broniąc się jednocześnie przed kolejnymiciosami z mojej strony. Byłam zszokowana i wściekła jednocześnie.

-Pojebałocię!? Co to miało być?!- Krzyknęłam nie zważając na to, czy ktoś mógłby tosłyszeć, a co gorsza w ogóle widzieć...Widzieć? Widzieć… Zaraz. W jednej chwilizrobiło mi się niemiłosiernie duszno, a w oczach pociemniało. Zamrugałamkilkakrotnie powiekami analizując w głowie wszystko, co przed momentem miałomiejsce. Wróciłam dokładnie do chwili, kiedy chłopak przyciągnął mnie dosiebie, a potem próbował pocałować… miałam cały czas otwarte oczy i nie wiem,czy to była moja wyobraźnia, przywidzenie, czy jeden Bóg wie, co jeszcze… Miałamnieodparte wrażenie, że dokładnie wtedy przemknął mi znajomy samochód. Przecieżwszędzie bym go rozpoznała!

-Sorry,nie sądziłem, że tak zareagujesz. Chciałem tylko coś sprawdzić…- Jego głoswyrwał mnie z chwilowego otępienia.

-Sprawdzić?-Wykrztusiłam.- Sprawdzić?

-No?Ty się dobrze czujesz?

-Ja?!Ja?! Chyba ty jesteś chory człowieku!- Fuknęłam rozwścieczona i pchnęłam go zcałej siły sprawiając, że niemal się przewrócił. Jednak już mnie to nieobchodziło i nawet nie oczekiwałam od niego żadnych wyjaśnień. Nie interesowałomnie to. Zaczęłam biec do domu nie oglądając się nawet za siebie.

 

Na podstawieswojego nieodpartego wrażenia czułam się rozdarta. Choć nawet jeżeli mojeprzypuszczenie było prawdziwe przecież nie powinnam tak reagować. Bowiem samawyrzuciłam Toma ze swojego życia, więc dlaczego tak bardzo zależało mi na tym,co myśli? Co czuje? Nie chciałam, żeby tego widział. Poczułam się, jakbym gozdradziła chociaż tak naprawdę nie miałam z tym nic wspólnego, a słowo „zdrada”było w tym przypadku jakimś kompletnym nieporozumieniem! Nie utrzymywałam z nimkontaktu od tygodni, a teraz nagle… gdy miałam wrażenie, że tam był. Że mniewidział… i widział jego. I nieważne, że mogło mi się tylko wydawać! To byłobeznadziejne. Ja stałam się beznadziejna. Tak bardzo tęskniłam, tak bardzopragnęłam jego powrotu, że to zaczynało mnie przerastać. Miałam ochotę zostawićwszystko i biec do niego nie zważając na innych.

 

-Ivco to miało być?- Z ust mojej przyjaciółki padło pytanie, na które tylkoczekałam, choć nie miałam najmniejszej ochoty odpowiadać.- Cała szkoła o tymmówi!

-Świetnie…Ale gówno mnie to obchodzi i nie wiem co to miało być! Zapytaj się tego dupka.-Stwierdziłam i przytuliłam się do swojej poduszki.

-Eh.Naprawdę w ogóle się tym nie przejmujesz?

-Przejmuje,ale nie tak jak wy wszyscy sobie myślicie. Wcale nie interesuje mnie to, czymnie upokorzył, czy chuj wie co zrobił, albo chciał zrobić…- Powiedziałam pełnażalu.- Boję się, że stało się coś gorszego. Że widział to ktoś, kto w ogóle niepowinien widzieć… to głupie, ale wszystko jest głupie! Myślałam, że sobieporadzę, ale wcale sobie nie radzę… wcale! Mam wrażenie, że jak za chwilę się znim nie zobaczę, że jak za chwilę mnie nie przytuli to umrę!- Wyrzuciłam zsiebie wylewając przy tym potok łez. Ashlee była wyraźnie zaskoczona, zapewnenie wiedziała o czym mówię, ale też zdała sobie sprawę, że wiele przed niązataiłam. I to bardzo wiele…

-Iv…Ja nie rozumiem. Dlaczego… dlaczego po prostu mi o wszystkim nie powiesz?- Zapytałaprzyciszonym i niepewnym głosem, a w jej oczach dostrzegłam łzy…

 

Próba przyjaźni…Gdy okazuje się, że jedna strona wszystko świadomie skomplikowała, a druga niemogła nic na to poradzić, bo żyła w większej nieświadomości niż w ogóle jej sięwydawało. Skomplikowane. Ale tak było… Sprawiłam, że moje życie stało siępaskudniejsze niż kiedykolwiek było. Opuściłam mężczyznę, którego szaleniekochałam i zawiodłam przyjaciółkę, która również była dla mnie jedną znajważniejszych osób. Podsumowując… Spieprzyłam. Sama sobie, sama wszystkimdookoła…