Tom w
przeciwieństwie do mnie wydawał się całkowicie nieporuszony. Niczym. Zachowywał
się, jakby to wszystko było normalne. Jakby nasza relacja wcale nie odbywała
się na polu minowym. Dla mnie tak zaczęło to wyglądać, gdy tego ranka wróciła
bolesna rzeczywistość. Kogo ja chciałam oszukać? Nie należałam do osób, które
nie potrzebują zaangażowania, czy jakichkolwiek uczuć i potrafią się bez
problemu dostosować do sytuacji. Od zawsze byłam nadwrażliwa i ostrożna, a gdy
już się do kogoś odważyłam zbliżyć, przeważnie zaczynało mi zależeć na tej
osobie. To się działo automatycznie, bo taką miałam naturę. I dlaczego miałam
to przerywać? Po co miałam się dystansować? W przypadku Toma miałoby to sens,
ale wcześniej nie musiałam rozdzielać ludzi na tych, z którymi mam możliwość
zawarcia bliższej znajomości i gwiazd show-biznesu, z którymi raczej nie
powinnam wiązać większej nadziei na
wspólną przyszłość.
Mogłam sobie
mówić, ile chciałam, że powinnam dać sobie spokój. Prawda była taka, że trochę
się z tym spóźniłam. A sam powód mojego utrapienia i niewyobrażalnego szczęścia
jednocześnie, nie odpuszczał. Pojawiał się i znikał. Nawet kiedy go nie było to
i tak tkwił w mojej głowie, budząc żywe emocje. W jaki sposób miałam z tym
walczyć? Za każdym razem, gdy przymierzałam się do tej walki, pojawiało się
coś, co nakazywało mi się wycofać. A ja z niewytłumaczalną euforią i
towarzyszącymi mi niezrozumiałymi oczekiwaniami, robiłam to.
Przy nim wszystko
wydawało się takie idealne. Pojawiał się i znikały wszelkie wady tego świata.
Wystarczyło kilka krótkich spojrzeń, uśmiechów, gestów, aby zepchnąć zdrowy
rozsądek w ciemną otchłań naiwnego umysłu i zapomnieć, że w ogóle kiedykolwiek
istniał. Nawet ten poranek u niego w mieszkaniu był jak wyrwany ze snu. Co z
tego, że przez chwilę sama uczyniłam z niego koszmar, poruszając temat jego
związku i zadręczając się wyrzutami sumienia? To przecież rozpłynęło się w
nicości w sekundzie, w której opuściłam łazienkę.
Muzyk czekał na
mnie ze śniadaniem, zapowiadając, że bez niego nie wypuści mnie do domu. Kolejne
pół godziny w jego towarzystwie, które próbowały przekonać mnie na dobre, że to
wszystko, co robiliśmy, było w porządku.
– Więc masz tylko
siedemnaście lat? – zapytał w pewnym momencie, gdy nasza rozmowa zeszła nieco w
kierunku moich zbliżających się nieszczęsnych urodzin. Wydawał się bardzo
zaskoczony ową informacją i zbiło mnie to znacznie z tropu.
– Teoretycznie
jestem już pełnoletnia – Uściśliłam, zdecydowanie bardziej woląc swoją wersję.
Niepełnoletniość nawet dla mnie nie była czymś przekonującym w budowaniu
relacji z dojrzałym mężczyzną. O ile w ogóle można takim mianem określić
dwudziestoczterolatka. – Przeszkadza ci to?
– Nie, po prostu
sądziłem, że jesteś starsza – odparł spokojnie. W mojej głowie i tak włączyło
się pomarańczowe światełko, sugerujące, że mój wiek jednak miał jakieś
znaczenie. – Wyglądasz w sumie bardzo młodo, ale z drugiej strony jesteś
dojrzałą osobą. To trochę mylące.
– Czy to jest, aż
tak ważne?
– Oczywiście, że
nie. Może byłoby trochę bardziej, jakbyś była piętnastolatką – rzucił z żartem.
Mógł mówić cokolwiek, ale widziałam tę nutkę niepewności, która zatliła się w
jego czekoladowym spojrzeniu. Jakby zwątpił, czy faktycznie powinien w ogóle
brnąć ze mną dalej w tę znajomość. Przez chwilę miałam ochotę prychnąć i
wywrócić oczami. Mój umysł sam nasuwał mi myśli o tym, że gitarzysta na sto
procent miał w swoim łóżku niejedną laskę poniżej dwudziestego roku życia i
wówczas raczej nie pytał jej o wiek.
Nie byłam pewna,
czemu tak buntowniczo na to reagowałam. Może bałam się, że fakt, iż jestem
tylko nastolatką stanie się dla nas kolejną przeszkodą. A powinien nią być?
Byłam spięta całą
drogę do domu, bo myślałam tylko o tym, co mnie będzie czekało w kolejnych
dniach. A właściwie, co mnie nie czekało. Nie umiałam, może już nawet nie
chciałam przyswoić do siebie, że Tom liczył na coś więcej. Nie wierzyłam w to.
Nie wierzyłam, że byłby w stanie zostawić dla mnie swoją dziewczynę. Nie
wierzyłam, że my moglibyśmy dalej spotykać się potajemnie i być jednocześnie
tym usatysfakcjonowani. Być może to był jego styl życia… Ale przecież nie mój.
Miałam od teraz być kimś innym, niż byłam do tej pory? Miałabym całować się z
nim w samochodzie, kochać w jego tajnym apartamencie i rozmawiać z nim, jakby
był mi bliższy, niż kiedykolwiek…? Miałabym robić to wszystko nadal, wiedząc,
że nie ma dla nas żadnej przyszłości?
Jak…?
– Mam teraz sporo
pracy, ale będziemy w kontakcie – Jego głos wyrwał mnie z transu i nawet nie
spostrzegłam, że dojechaliśmy pod mój dom. Będziemy
w kontakcie, dwa wyrazy odbijały się od siebie w mojej głowie i chyba
gdzieś po drodze zgubiły dla mnie swój sens. Czy to nie była jedna z tych
durnowatych wymówek?
Przecież to koniec. Dlaczego wciąż obydwoje
wmawiamy sobie, że jest inaczej!?
– W porządku?
Nic nie jest w porządku!
– Tak, zamyśliłam
się tylko – mruknęłam, odpinając swój pas. – Dzięki za podwiezienie… i w ogóle
za wszystko – Spojrzałam na niego. Cholera, za każdym razem, jak na niego
spoglądałam, to każde moje postanowienie trafiał jasny szlag. Bo patrzył na
mnie tymi swoimi ciepłymi oczami, jakbym była dla niego jedyną osobą na
świecie. Właśnie to widziałam w tych czekoladowych tęczówkach. I nie umiałam
się temu oprzeć.
– Więc dlaczego
mam wrażenie, że się ze mną próbujesz pożegnać?
– Nie chcę się
żegnać – Z trudem wydobyłam z siebie głos. Czułam, że jeśli za moment nie
wysiądę z tego samochodu, to rozpłaczę się przed nim, jak małe dziecko. Emocje
zaczynały przejmować nade mną kontrolę. – Po prostu… Muszę już iść – wydusiłam,
w pośpiechu otwierając drzwi.
Uciekaj.
– Ivy… – Chwycił
mnie za nadgarstek, nim zdążyłam postawić stopy na ziemi. Westchnęłam ciężko i
odwróciłam się do niego, starając się wciąż zachować zimną krew. To było
nieosiągalne. Niewykonalne. Nie, gdy zbliżał się do mnie. Nie, gdy jego twarz
dzieliły milimetry od mojej. Z moich ust znowu wydobyło się ciche westchnienie.
Mało brakowało, a jęknęłabym żałośnie z frustracji, jaka mnie ogarnęła. Nie
zrobiłam tego jednak, bo Tom zamknął mi usta pocałunkiem. Najpierw musnął je
delikatnie, a gdy nie wyraziłam sprzeciwu, pozwolił sobie na więcej. Mój
żołądek znowu wykonał salto, budząc tym do życia stado motyli albo innych
dziwnych stworzeń. Nie mogłam się temu opierać. Pozwoliłam, by ten pocałunek
przerodził się w pełną zachłanności i namiętności grę naszych warg i języków.
Całowałam go tak,
jakby miał to być nasz ostatni pocałunek. Chciałam móc zapamiętać jego smak.
Zachować w sobie te wszystkie uczucia, które mi przy tym towarzyszyły.
Pragnęłam, by pozostał tylko mój, na zawsze,
dla mnie… przynajmniej zapisany we mnie.
Ale im dłużej, to trwało, tym trudniej było
z tego zrezygnować.
Oderwałam się od
niego niemal na siłę. Z walącym sercem w piersi i ledwo przytomnymi oczami,
wysiadłam z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez moment miałam wrażenie, że
ziemia osuwa mi się spod nóg. Bez zastanowienia ruszyłam prosto do domu. Nie
odwróciłam się, choć bardzo chciałam.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że chyba nie
potrafię bez niego żyć. Że mój świat nie ma sensu bez jego czekoladowych oczu,
bez jego uśmiechu, zapachu i głosu. Tak nagle stał się dla mnie wszystkim. A ja musiałam nauczyć się istnieć dalej, bez
tego wszystkiego. Przyzwyczaić się, że jego już nie będzie. Udawać, że to był
tylko piękny sen, z którego czas się obudzić… I nawet On nie mógł mieć o tym
pojęcia. Bo wymyśliłam to sobie dokładnie tak samo, jak naszą wspólną
przyszłość.
Zamknęłam za sobą
drzwi i oparłam się o nie plecami, zaciskając mocno powieki. Czułam się
rozdarta. Czy ja to wszystko zakończyłam? Czy to był koniec? Nie powiedziałam
mu ani jednego słowa, aby więcej się nie pojawiał pod moim domem, nie kazałam
wymazać mojego numeru telefonu. Zostawiłam wciąż otwartą furtkę między nami,
przez którą mógł w każdej chwili przejść. Nie było większego dowodu na to, że wcale
nie chciałam z niego rezygnować. Z nas. Jakkolwiek destrukcyjna była ta
relacja, ja nadal pragnęłam brnąć w to dalej i dalej.
Próbowałam być
rozsądna, dlatego wmówiłam sobie, że tego dnia spotkaliśmy się po raz ostatni.
Wmówiłam sobie, że to był ostatni raz. Wmówiłam sobie, że się z nim pożegnałam.
Moje marzenia się
spełniły i… I to tyle. Już nic więcej miało nie być. Więcej miałam go nie
zobaczyć. Chciałabym, żeby powiedział mi cokolwiek, co ułatwiłoby mi
zapomnienie o nim. Tak po prostu. Żebym zapomniała. Żebym się nie łudziła.
Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego to ja musiałam być tak cholernie
racjonalna!? Dlaczego to musiało rozdzierać tak mocno właśnie mnie..? Czy on
czuł się, choć odrobinę podobnie? Mój Boże, jak ja chciałam wiedzieć, co sobie
myślał, co nim kierowało…
Czy to już..? Czy to już było dla mnie za
późno?
Dom był pusty.
Philip najpewniej był w szkole, a matka w pracy. Samotność tego dnia nie
pomagała mi w najmniejszym stopniu, w pozbieraniu się. Czułam się jak wrak. Cała
euforia zamieniła się w jednej chwili w koszmarną, niewyobrażalną pustkę i
odebrała mi jakiekolwiek siły do normalnego funkcjonowania. Miałam ochotę
zniknąć i nie musieć już myśleć o niczym.
Na moim telefonie
znajdowało się kilkanaście nieodebranych połączeń i wiadomości. Głównie od
Philipa, znalazło się także kilka od Agness i może z jedno od matki. Nie trudno
zgadnąć, które z nich odchodziło najbardziej od zmysłów, nie wiedząc, dokąd się
udałam bez słowa i dlaczego nie wróciłam na noc do domu.
– Ivette!
Podskoczyłam na
kanapie, otwierając szeroko oczy, gdy usłyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię. Do
domu wpadła moja rodzicielka, uświadamiając mi jednocześnie, że był już prawie
wieczór. Siedząc bezmyślnie przed telewizorem cały dzień, nawet nie spostrzegłam,
jak wskazówki zegara przesunęły kilkukrotnie.
Cholera.
– Możesz mi
wyjaśnić do diabła, jakim cudem wyszłaś wczoraj wyrzucić śmieci i nie wróciłaś
do tej pory?! – Zagrzmiała, patrząc na mnie z mordem w oczach. Wyprostowałam
się, bo mimo wszystko, matka wciąż budziła we mnie jakiś respekt. Choć może był
to bardziej pewien rodzaj strachu. Nienawidziłam, gdy ktoś od razu mnie
atakował, nie próbując nawet zacząć przyzwoitej rozmowy. – Gdzie byłaś do cholery!? Czy ty w ogóle słyszysz, co do ciebie
mówię?!
– Słyszę –
mruknęłam obojętnie.
– I kompletnie
nie czujesz potrzeby wytłumaczenia się?! Miałam dzisiaj dzwonić na policję!
Myślisz, że nie mam co robić tylko zastanawiać się, gdzie znikasz na całą noc!?
Nie wierzę, w ani jedno twoje pieprzone
słowo.
– Przepraszam,
tak wyszło – rzuciłam, choć w głębi duszy wcale nie było mi przykro. Chciałam,
tylko aby dała mi święty spokój. Doskonale wiedziałam, że wcale się tym nie
przejmowała. Bo pewnie, jak zwykle przed snem wypiła butelkę wina i zasnęła na
dobre, nawet nie zauważając, że nie wróciłam. Przynajmniej dopóki nie wstała
rano.
– Tak wyszło? –
powtórzyła po mnie, wyraźnie rozjuszona. – Gdzie byłaś, do cholery?
– Jeśli już tak
bardzo musisz to wiedzieć, byłam u faceta! – wykrzyknęłam, tracąc już nad sobą jakąkolwiek
kontrolę i podniosłam się gwałtownie z miejsca, chcąc jak najszybciej zniknąć z
jej oczu. Albo raczej, żeby ona zniknęła z moich. Powstrzymała mnie od tego,
chwytając mocno za ramię. Syknęłam, czując, jak jej paznokcie wbijają się w
moją skórę.
– Co ty sobie w
ogóle wyobrażasz?
– Niczego sobie
nie wyobrażam. Puszczaj – Szarpnęłam ręką, nieco zbyt mocno, bo aż się
zachwiała. Choć przypuszczałam, że jej niepewna równowaga była spowodowana
kolejną dawką procentów we krwi. W końcu poranek też trzeba było dobrze zacząć,
prawda? – Ciekawe za to, co ty sobie wyobrażasz, pijąc i jeszcze żałośnie
odgrywając przede mną sceny przejętej matki.
Nie mogłam się
powstrzymać. Szybciej to z siebie wyrzuciłam, niż w ogóle pomyślałam. Miałam
dosyć. Już przed tą konfrontacją byłam pełna frustracji i żalu z powodu Toma, a
ona tylko dołożyła oliwy do ognia. Nie miałam na to siły.
– Nic ci do tego,
co robię – odparła sucho, patrząc na mnie tymi swoimi szklanymi oczami.
– No widzisz i
vice versa – Posłałam jej pełne rozczarowania i pogardy spojrzenie. To
skutecznie ją uciszyło, a ja korzystając z okazji, uciekłam do swojego pokoju.
Nic już nigdy nie
miało być takie samo. Coraz więcej obrzydzenia do własnej matki, siebie i
całego pieprzonego świata. Wstydziłam się tego, jak bardzo jej nienawidziłam.
Rzuciłam się na łóżko
i przytulając głowę do poduszki, pozwoliłam sobie na uronienie kilku łez.
Gdy zamykałam oczy,
czułam go obok siebie. Jego dotyk, zapach,
usta. Wspomnienia wracały, jak bumerang, przysłaniając sobą przykre obrazy
aktualnej rzeczywistości.
– Tom… – Szepnęłam,
mimowolnie unosząc powieki. Wbiłam wzrok w plakat wiszący na ścianie.
Musiałam go
zdjąć.
Bałam się, że zdążyłam się już w Nim
zatracić. Cała sytuacja w moim domu, tylko temu sprzyjała. Pchała mnie prosto w
Jego ramiona. Prosto w otchłań tych wszystkich pokręconych i niezrozumiałych
dla mnie uczuć. Nagle stał się moją odskocznią. Pojawiał się w mojej głowie
równie niespodziewanie, co w rzeczywistości. I przestawałam już nad tym
panować.
Zasnęłam na kilka
ładnych godzin. Obudził mnie dopiero brat, wchodząc do mojego pokoju. Zanim
zdążyłam odwrócić się w jego kierunku, już siedział obok na moim łóżku. Wyglądał
na bardzo przejętego, pewnie wyraz mojej twarzy nie przekazywał mu nic dobrego.
A ja nie wiedziałam, czy mam jeszcze siłę, by z nim rozmawiać. Nie mogłam
powiedzieć mu wszystkiego.
– Martwiłem się o
ciebie, Iv. Gdzie tak nagle wczoraj zniknęłaś? Nie było cię całą noc… Nie
wzięłaś nawet telefonu.
– Przepraszam…
Nie planowałam tego – wyznałam pełna skruchy, podnosząc się do pozycji
siedzącej. Tym razem były to całkowicie szczere przeprosiny. Mój brat mnie
kochał i był jedyną osobą na świecie, która faktycznie mogła się o mnie
zamartwiać. Nie chciałam, by się niepokoił. Dotarło do mnie, jakie to wszystko
było głupie i nieodpowiedzialne. Byłam bezpieczna, ale tylko ja miałam tego
świadomość. Philip nie miał pojęcia, co się ze mną działo. Czułam się przez to
jeszcze gorzej. Zawiodłam go i w pewien sposób, również siebie. – Wyszłam tylko
wyrzucić śmieci… – westchnęłam cicho, spuszczając swój wzrok. Wspomnienie
zeszłego wieczoru znowu we mnie uderzyło. I co z tego, że dla mojego brata
musiało zabrzmieć to w danym momencie, co najmniej idiotycznie.
– Iv, czy ktoś
cię skrzywdził? – Jego zaniepokojony głos od razu otrzeźwił mi umysł.
Sama się krzywdzę. Jestem pieprzoną
masochistką.
– Nie, Boże, nie
– zaprzeczyłam, chcąc jak najszybciej wybić mu ten pomysł z głowy. – Nikt mnie
nie skrzywdził. Byłam z tym samym chłopakiem, co wtedy, po koncercie.
Uznałam, że tyle
mógł wiedzieć. Kłamstwa były ostatnią czynnością, jakiej chciałam się
podejmować. Jednocześnie nie mogłam powiedzieć całej prawdy. Niemniej, jeśli
była jakakolwiek możliwość, by obejść ten temat bez żadnych mocniejszych
tajemnic, musiałam spróbować.
– O, nie
spodziewałem się, że to jakaś dłuższa znajomość. I co z nim? To coś poważnego?
– Raczej nie.
Spędziliśmy tylko miło czas we dwoje i myślę, że to był ostatni raz –
odpowiedziałam, nie wdając się w szczegóły. Nie mam pojęcia, jak udało mi się
schować w sobie te wszystkie emocje. Wcisnęłam je w jedno durne zdanie, które
wciąż uświadamiało mi, że to naprawdę już koniec.
Podobno, gdy powtarza się sobie coś, jakąś
określoną ilość razy, ostatecznie mózg przyswaja tę informację, jako prawdę.
To koniec.
Koniec.
Koniec.
Koniec.
Koniec.
Koniec.
Koniec.
– Ale chyba
wolałabyś, aby było inaczej – zauważył. Mogłam starać się z całych sił, ale
przecież nie mogłam ukryć przed nim wszystkiego. To mój bliźniak. Może nie
wyznałam mu, że jestem rozdarta między marzeniami a rzeczywistością. Że z
jednej strony jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi, bo spędziłam czas z
człowiekiem, którego od zawsze pragnęłam i który okazał się naprawdę wspaniałym
facetem… A jednocześnie, z drugiej strony byłam też tą najsmutniejszą osobą. Bo
żal ściskał moje serce na myśl, że już żadna z tych pięknych chwil nie będzie
mogła się powtórzyć.
– Nie ma już
znaczenia, czego ja bym chciała…
– Nie rozumiem, w
czym tkwi problem? Czemu więcej się nie spotkacie? Skoro podobacie się sobie,
coś zaiskrzyło… Przecież możecie to kontynuować – stwierdził, nie spuszczając
ze mnie swojego zdezorientowanego spojrzenia.
Dla niego to
wszystko wydawało się takie proste. I może nawet, jakby był na moim miejscu,
także nie widziałby tylu problemów, co ja. Jestem tego niemal pewna. Poradziłby
sobie z każdą przeciwnością losu. Bo nie istniały dla niego rzeczy niemożliwe.
Tym się różniliśmy. A ja od zawsze odsuwałam się w cień, gdy czułam, że coś
pójdzie nie tak. Że coś po prostu nie ma prawa mieć miejsca. I oto jeden z tych
przypadków. Bo Tom był moim zakazanym owocem.
– Nie możemy,
Phil. To zbyt skomplikowane. Nie mogę ci za wiele powiedzieć… Ale już pomijając
wszystkie fakty, o których nie powinnam wspominać, chyba wystarczy, że on już
kogoś ma.
– Zawrócił ci w
głowie, mając już laskę? To chamskie – Oburzył się. – Musisz olać typa! Nie jest
cię wart.
– Przecież nawet
go nie znasz…
– Wiem, ale skoro
spotykał się z tobą, będąc w związku… To co to w ogóle ma być?
Dobre pytanie, braciszku. Zadaję je sobie od
tygodnia.
– Nie mówmy już o tym. To nieważne –
Postanowiłam zakończyć tę rozmowę. Philip nie był w stanie tego zrozumieć, a ja
nie mogłam mieć o to żalu. Tym bardziej, gdy nie chciałam wyjawiać mu całej
prawdy. – Powiedz mi lepiej, co z Agness? – Zmieniłam temat. Potencjalne
związki mojego brata są zdecydowanie łatwiejszym orzechem do zgryzienia. Tak,
jak wszystko inne, co nie dotyczyło mojej osoby.
– No… Wyszło
całkiem fajnie.
– I to wszystko?
– Uniosłam brwi, oczekując od niego czegoś znacznie więcej. Chyba nie tylko ja
tego dnia nie byłam zbyt wylewna. – Umówiłeś się z nią na randkę?
– To nie takie
proste, ona mnie onieśmiela!
– O matko, to jak
ty chcesz ją zdobyć?
– Bez pośpiechu.
– Skwitował po krótkiej chwili namysłu. – To nie jest dziewczyna, którą można
łatwo wyrwać. Zresztą sama wiesz, to twoja przyjaciółka. Dziewczyna z wyższej
półki.
Czy ja byłam dziewczyną z niższej półki,
lecąc na Toma, niczym pszczoła do miodu..?
– No dobrze,
trzymam za was kciuki – Poklepałam go przyjaźnie po ramieniu, dając do
zrozumienia, że może na mnie liczyć. Naprawdę chciałam, aby im się udało.
Agness może nie do końca dawała mi jakieś znaki, że Philip wzbudził jej
zainteresowanie, ale przecież to wcale nie oznaczało, że nie mogłaby chcieć się
z nim spotykać. Na wszystko trzeba czasu.
I mówisz to Ty? Twoja znajomość z Tomem trwa
raptem dwa tygodnie, a już wepchałabyś się mu do łóżka… Nie mówiąc o rozsądku,
który wypadł Ci gdzieś po drodze i nawet się za nim nie odwróciłaś!
– A, właśnie. Mam
dla ciebie kasę, na kieckę. – Wyszczerzył się, podając mi plik banknotów, który
wcześniej wyciągnął ze swojej kieszeni. –Powinno wystarczyć na coś
wystrzałowego. W końcu osiemnastkę ma się raz w życiu!
– Jesteś
niemożliwy! – Zaśmiałam się, biorąc od niego pieniądze. – Kupiłabym za to, co
najmniej dwie wystrzałowe kiecki.
– To będziesz
miała jeszcze wystrzałowe buty i dodatki – Wzruszył ramionami. – Ja się zajmę
imprezą, a ty skup się na sobie. To będzie twój wyjątkowy dzień, siostrzyczko.
Zdaje mi się, że ja już miałam swój
wyjątkowy dzień. I to nie jeden.
Słowa brata
naprawdę podnosiły mnie na duchu i dodawały pozytywnej energii. Zarażał mnie
tym swoim cholernym optymizmem i poczułam się dużo lepiej.
– Nasz wyjątkowy
dzień, nasz – Poprawiłam go stanowczo. – I od tego dnia już wszystko, zawsze
będzie lepiej. – Dodałam, pełna nowej nadziei.
Bo musiało tak być.
To były te chwile w moim życiu, które
uświadamiały mi, że nie tylko Tom był szczęściem, jakie zesłał dla mnie los. Mój
brat był tą iskierką, która nie pozwalała mi tracić jeszcze nadziei… Był
najważniejszym mężczyzną w moim życiu. Choć może już obaj byli w nim
najważniejsi.