Z dedykacją dla Marty ;*
Oddychaj, po prostu oddychaj Ivette.
Dookoła panowała ciemność ze względu na późną porę, a ja miałam wrażenie, jakby ta ciemność ogarniała mnie od środka. Począwszy od umysłu, aż po serce. Chyba już się uspokoiłam. Może ta „ciemność” mi w tym jakoś pomogła? W każdym razie oddychałam siedząc spokojnie w jego samochodzie. Czując jego obecność obok. Czując jego zapach. Jedyne czego pragnęłam to pozbawić się świadomości… Świadomości tego, że to już koniec. I to nie jest tym razem żaden mój chwilowy wybryk… Nie będę mogła w każdej chwili wrócić i przeprosić. Wyznałam mu miłość, a on jej nie przyjął. A tego nie da się cofnąć w żaden sposób, ani nawet oszukać, że nic takiego nie miało miejsca.
Nie odezwaliśmy się do siebie, ani słowem odkąd Tom wyszedł na balkon. Kiedy wrócił czekałam już spakowana i po prostu wymeldowaliśmy się z hotelu następnie wsiadając do jego auta. Nie wiem, jak długo już jechaliśmy. Nie odczuwałam czasu. Jedyne, co czułam to lekki ból głowy od płaczu i miałam wrażenie, jakby ktoś wylał klej na moją twarz, co było spowodowane zaschniętymi łzami. Swoją drogą musiałam wyglądać wspaniale. Do tego jeszcze brudna od makijażu. Ale chyba nawet on nie zwracał już na to uwagi. Po prostu prowadził swój samochód, a ja po prostu patrzyłam przed siebie. Prawdopodobnie chciałabym, aby ta droga jak najszybciej dobiegła końca. Chcę być już w domu… Z dala od tego wszystkiego. Z dala od niego… Przy nim to boli jeszcze bardziej. Gdy jest tuż obok, a nie mogę go przytulić, dotknąć, pocałować… Powtórzyć mu, jak bardzo go kocham. A on nie może się do mnie uśmiechnąć i odwzajemnić cokolwiek… To boli jeszcze bardziej.
Zatrzymał się nagle, co przykuło moją uwagę, gdyż raczej nie minęło, aż tyle czasu, abyśmy byli już na miejscu. Zamrugałam więc powiekami powracając do rzeczywistości i rozejrzałam się. To tylko stacja benzynowa… Tylko stacja. Więc nadal nic się nie zmienia… Wysiadł bez słowa i odszedł kawałek. A ja dalej siedziałam wpatrując się w przednią szybę. Ta droga była prawdziwą męką. Ale chociaż już nie płakałam… Chociaż już nie krzyczałam… Chociaż już… Nie byłam taka żałosna…
Wrócił po kilku minutach, a może kilkunastu? Czas tak niezauważalnie płynął…
- Napij się, dobrze ci to zrobi – odezwał się nagle powodując we mnie wstrząs dźwiękiem swojego głosu. Głosu, który jak zawsze był zniewalający. I do tego w tym przypadku brzmiał cholernie troskliwie. Odwróciłam głowę z nadzieją, że ma mi do zaoferowania wódkę, albo coś w tym stylu. Co innego mogłoby mi w tej chwili dobrze zrobić!? Widząc jego dłoń wyciągniętą w moim kierunku z kubkiem parującej cieczy, którą najprawdopodobniej była zwykła herbata… Odwróciłam się z powrotem. Słyszałam tylko, jak Gitarzysta wzdycha cicho i odkłada kubek. Myślałam, że po tym ruszymy dalej, lecz wciąż staliśmy w miejscu. - Ivy, nie możesz się tak zachowywać. To nie jest koniec świata – rzekł po chwili spoglądając w moim kierunku. Nie rozumiem dlaczego wciąż jego głos wywołuje we mnie takie przyjemne emocje! Powinnam go znienawidzić. Właśnie w tej chwili. Ale nie umiem! Nie umiem… Nie odpowiedziałam mu nic, jedynie przekręciłam się bardziej w jego stronę opierając głowę o zagłówek fotela i patrzyłam na niego z nadzieją, że moje spojrzenie zastąpi wszelkie słowa. Ja chyba już dziś po prostu powiedziałam wszystko, co było możliwe… Już więcej się nie dało… - Nie chciałem sprawić ci tyle bólu – dotknął mojego policzka. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Dlaczego on to robi! Pogarsza sytuacje! Przecież i tak mnie chce zostawić! Więc po co to! Po co! Nie umiałam jednak go odtrącić. Ten dotyk wciąż był najprzyjemniejszym na świecie. I chciałam go czuć… Chciałam, żeby do mnie mówił. Dopiero teraz mogłam dostrzec w jego twarzy smutek, gdy był tak blisko. I zbliżył się jeszcze bardziej po chwili całując moje spierzchnięte usta. Automatycznie zamknęłam oczy oddając się temu całkowicie. To było bardzo złe, bardzo złe… Z jego strony i z mojej. On nie powinien tego robić, a ja powinnam go odtrącić. – Ja… Potrzebuję czasu Ivy – powiedział cicho odsuwając się ode mnie, a ja poczułam, jakby coś mnie tchnęło. Jego słowa. Jakby… Jakby wstrzyknął mi nadzieję prosto w serce. Moje oczy od razu się wypełniły życiem i umiałam patrzeć w tej chwili na niego w normalny sposób. Chociaż może nie do końca… Bo chyba patrzyłam, jakby spadł z nieba. – Przepraszam – dodał jeszcze zanim wyprostował się na swoim miejscu i odpalił silnik. A ja w końcu czułam, jak moje serce bije. Czułam to… W ogóle nie zrobiło na mnie wrażenia, że mnie przeprasza. Cały czas myślałam tylko o tym, że potrzebuje czasu. To znaczy… To znaczy, że on może wrócić. Że on wcale nie odchodzi… Po prostu potrzebuje przerwy. A to normalne… Przecież każdy czasem musi odpocząć, przemyśleć pewne rzeczy! Ja mu powiedziałam, że go kocham… On musi się z tym oswoić, musi to przemyśleć i wszystko będzie dobrze… Wróci…
Tak niewiele trzeba, aby na nowo obudzić w drugim człowieku nadzieję. Wystarczy kilka drobnych słów. Jednak słów z Jego ust… Wtedy wszystko nabiera innego znaczenia. Moje serce odzyskało nadzieję. Miałam nowy cel, zaczekać. Chciałam czekać na niego tak długo, jak będzie to konieczne. Bo wierzyłam w przeznaczenie. Wierzyłam, że prawdziwa miłość musi wygrać, musi się spełnić. Wierzyłam, że i on mnie kocha. Że jestem dla niego ważniejsza niż jego duma, honor, czy strach. Chciałam być tą osobą, dla której pokona wszelkie swoje wątpliwości. Dla której zechce coś zmienić. Nowym etapem w jego życiu.
- Dlaczego jesteśmy tutaj? – wychrypiałam widząc, że zatrzymaliśmy się pod budynkiem, w którym mieszkał Tom ze swoim bratem. Odezwałam się w ogóle po raz pierwszy odkąd na niego wrzeszczałam i to było dosyć dziwne. Mój głos tak dziwnie brzmiał…
- Jest późno, nie będę niepokoił twojej rodziny. Miałaś wrócić jutro, więc wrócisz jutro – rzekł odpinając swoje pasy. On chyba chce mnie wpędzić do grobu. Torturuje mnie! Mam spędzić u niego noc?! Po tym wszystkim? Czemu nie da mi po prostu odetchnąć… Ja też potrzebuję tego czasu. Też muszę się z tym wszystkim oswoić, poukładać sobie w głowie. Dopiero co straciłam swoje serce… To boli… Tak bardzo boli…
Wysiedliśmy z samochodu, Tom wziął nasze rzeczy i udaliśmy się do jego mieszkania. Kolejne miejsce pełne wspomnień. Właściwie wszędzie miałam jakieś wspomnienia z nim związane. W jego samochodzie wszystko się tak naprawdę zaczęło między nami… Potem jego mieszkanie… To wszystko nie ma sensu. Cały ten dzień. Rano było cudownie i później też. Byliśmy szczęśliwi… Zrobiliśmy sobie pełno cholernych zdjęć. A potem… Powiedziałam mu, że go kocham i wszystko zaczęło się sypać. Ot tak. Jakby te słowa krzywdziły… Jakby były najgorszą rzeczą, jaką popełniłam w swoim życiu. I jaki w tym sens? Jaki sens jest w tym, że wciąż jestem przy nim? Że idziemy do jego mieszkania? Że ciągle jesteśmy…
- Chcesz wziąć prysznic? – przerwał milczenie, gdy już przekroczyliśmy próg jego mieszkania. Spojrzałam na niego jedynie wymownie i skierowałam się do łazienki. Przez chwilę nawet przeszło mi przez myśl, że znajdę tam coś ostrego i podetnę sobie żyły… Desperacja. Nie zrobiłam tego. Rozebrałam się tylko i weszłam pod prysznic odkręcając letnią wodę. Usiadłam sobie na kafelkach i czekałam, aż strumienie wody zmyją ze mnie cały ból. Czekałam… Ale uczucie ulgi nie nadchodziło. Więc zaczęłam płakać z bezsilności. Zastanawiałam się też, co ja w ogóle robię. Co się dzieje… To jakieś szaleństwo. Obłęd… Jestem szalona…
- Iv, wszystko w porządku? – niewyraźny głos należący do Toma sprowadził mnie z powrotem na ziemię. Teraz chciało mi się śmiać, to pytanie było najgłupsze, jakie mogłam usłyszeć. Schowałam twarz w dłoniach czując, że chyba dłużej tego nie zniosę. – Ivy… - odwróciłam głowę w jego kierunku, a on zakręcił wodę następnie sięgając po ręcznik. Patrzyłam z uwagą na jego poczynania… Czy tak się zachowuje ktoś, kto nie chce miłości? – Nie płacz już. Już wystarczy – powiedział do mnie jednocześnie przykucając i okrył mnie ręcznikiem. – Idziemy do łóżka – dodał jeszcze i poczułam nagle jak unoszę się nad ziemią. Przez chwilę myślałam, że gdzieś odleciałam, że to jakiś sen… Ale on po prostu wziął mnie na ręce. To było chyba najprzyjemniejsze, co się dzisiaj wydarzyło. Poczułam się taka zmęczona… A w jego ramionach byłam całkowicie bezpieczna i mogłam przestać się bać. Zacisnęłam dłonie na materiale jego koszulki mocno się w niego wtulając. Po chwili już byliśmy w jego sypialni i kładł mnie na swoim łóżku, a ja za nic w świecie nie chciałam go puścić. Miałam wrażenie przez chwilę nawet, że się uśmiechnął… Ale może mi się wydawało? Jestem już taka zmęczona…
- Nie odchodź… Ja zaczekam, dam ci tyle czasu, ile zechcesz… Tylko wróć – wyszeptałam zamykając zmęczone powieki. Ciągle czułam go blisko przy sobie, więc nie odszedł. Zasnęłam w jego ramionach…
Miłość potrafi sprawić, że stajemy się żałośni. Zapominamy o rozsądku, zapominamy nawet o sobie samych. Tak bardzo pragniemy obecności drugiej osoby, odwzajemnionego uczucia, albo chociaż najmniejszego zainteresowania z jego strony. Potrafimy czekać na najmniejszy znak całymi dniami, tygodniami, a nawet miesiącami. Blokujemy się na innych ludzi, na inne potencjalne szanse, które mogłyby przynieść szczęście. Nie łatwo jest być ponad to…
Gdy obudziłam się rano wydawało mi się, że to wszystko co wydarzyło się poprzedniego dnia było tylko złym snem. Bo przecież leżałam w jego łóżku, a on wciąż był przy mnie. Spał słodko obejmując mnie swoim silnym ramieniem. Jakby nic się nie zmieniło… Jednak to moje kolejne złudne nadzieje. Moje spuchnięte oczy mówiły same za siebie.
Spojrzałam na niego, nawet nie rozebrał się do spania. Zapewne przeze mnie, lecz jakie to ma znaczenie? Ważne, że był tu przy mnie. Więc, dlaczego nie może być tak już zawsze? Na co mu ten czas? Żeby zdobyć się na odwagę i uciec? Czy może wrócić? Obiecałam mu, że dam mu ten czas… Choć to tak boli. Wcale nie chcę odchodzić… Ale obiecałam, zresztą, czy mam jakiekolwiek inne wyjście? Nie zatrzymam go na siłę. Jedyne co mogę, to zaczekać. I wierzyć, że mnie nie zostawi. Mieć nadzieję…
Chciałam wstać i wyjść zanim się obudzi, aby oszczędzić sobie kolejnych łez. Musiałam się jakoś ogarnąć… W końcu… To nie koniec świata..? Nie mogłam jednak nawet się ruszyć przez to, jak mocno mnie obejmował. To było naprawdę słodkie i zapewne w innej sytuacji bym się rozczuliła… Westchnęłam cicho bardzo szybko się poddając. Jakoś nie miałam w sobie na tyle zapału, aby wydostać się z jego ramion i uciec. Przecież to nie ja jestem tą, co ucieka…
Leżałam więc i szmerałam go delikatnie po ręce nie mając lepszego zajęcia. Właściwie miło było przedłużyć czas z nim spędzony. Chociaż to nic nie wnosiło nowego… I tak będę musiała wrócić do domu, udawać, że nic się nie stało. I modlić się o to, by nie odszedł na zawsze.
Miał rację, byłam silna. To on nauczył mnie być silną i odważną. Może nie był tego świadomy, ale to jego zasługa. Zmieniałam się przy nim każdego dnia. Myślę, że na lepsze. Pomijając swoją żałosną desperację, w niektórych przypadkach… To akurat było wyłącznie moją winą. Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam na tyle silna, aby cały czas wierzyć i mieć nadzieję. I przede wszystkim przetrwać to. A może to tylko złudzenie? Bo co się ze mną działo, gdy już zostałam sama…
- A co jeśli jestem w ciąży? – zapytałam nagle wpatrując się beznamiętnie w przednią szybę samochodu. Staliśmy już pod moim domem i dzieliła nas jedynie chwila od rozstania. Zdawałam sobie sprawę, jak bardzo jestem w tym momencie żałosna. Jak bardzo żałosna byłam przez ostatnią noc i dzień. On mnie do tego zmusił. Sprawił, że tak bardzo się upokorzyłam… Płaszczyłam się przed nim, jakby był wszystkim, co mam. Jakbym miała bez niego umrzeć… A czy ktokolwiek zasługuje na takie potraktowanie? Czy zasłużyłam sobie na to wszystko? Czym? A on? Kim on jest… I kto upoważnił go do takiego zachowania! W tej chwili byłam rozgoryczona, pełna żalu i wzrastającej z każdą sekundą złości. I musiałam usłyszeć odpowiedź na to jedno, jedyne pytanie. Chciałam… Chciałam usłyszeć odpowiedź, która ściągnęłaby mi kamień z serca.
- Nie jesteś – zaprzeczył spoglądając na mnie. Jak zwykle pewny siebie, jak on zawsze wszystko wie!
- Ale co jeśli jestem? – odwróciłam się energicznie w jego stronę wbijając w niego swoje przeszywające spojrzenie.
- Przecież nie jesteś Iv – ponownie usłyszałam jego stanowczy głos, co jednocześnie było niemą odpowiedzią na moje pytanie. To było jasne… Kompletnie go to nie obchodziło. Nie wierzę! Naprawdę nie wierzę, że go kocham!
- Nie wierzę… To jest takie… Idiotyczne – pokręciłam z niedowierzaniem głową jednocześnie odpinając pasy. – Ty naprawdę jesteś zwykłym egoistycznym i niedojrzałym dupkiem – wypaliłam nie zważając już na swoje słowa. Wyraźnie go tym zaskoczyłam. Nigdy wcześniej nawet bym nie pomyślała, aby tak do niego powiedzieć. A teraz to było… Takie proste. Słowa z łatwością wydobywały się z moich ust, jak jeszcze nigdy. - Zupełnie cię nie obchodzi to, jak sobie poradzę, czy w ogóle sobie poradzę! A co dopiero, jak twoje głupie potrzeby łóżkowe wpłynęły na moje popaprane życie! – wykrzyczałam wszystko, co tylko ślina przyniosła mi na język i nie czekając nawet na jego reakcję wysiadłam z impetem zatrzaskując za sobą drzwi i skierowałam się prosto do domu.
- Ivette! – drgnęłam lekko czując napływ nowej nadziei, gdy dotarło do mnie jego wołanie. Zatrzymałam się będąc już przy drzwiach i odwróciłam w jego stronę. – Jesteś w ciąży!? – Nie wierzyłam własnym uszom. Czy ja naprawdę kocham największego idiotę na świecie? Nawet ten dupek ze szkoły mu nie dorównuje! Rzeczywiście Tom Kaulitz jest mistrzem w każdej dziedzinie! Każdej!
Odwróciłam się bez słowa i zamknęłam za sobą drzwi.