Po spotkaniu Tom
odwiózł mnie do domu. Tym razem nie zapomniałam o swoim misiu, który bardzo się
przydał tej nocy. Długo rozmyślałam zanim udało mi się zasnąć. Najwięcej o
wyjeździe Toma… ale to przecież musiało kiedyś nastąpić. Czasem zapominam, że
on ma zespół i obowiązki z nim związane. W ogóle odkąd go poznałam moja
fascynacja Tokio Hotel spadła na drugi plan. Wszystko spadło… teraz liczył się
tylko on. I było mi z tym dobrze. Tym bardziej, że nie tylko ja ciągle mam
wypełnioną głowę wyłącznie jedną osobą. On też myśli o mnie, co jest po prostu
czymś cudownym. Jakkolwiek nazwać to uczucie, jakie nas łączy, jest wzajemne. Nie
jest to miłość. Chyba nie można zakochać się w kimś z dnia na dzień? Nie wiem…
nie znam się na tym… ale to nieistotne. I tak jest magicznie i lepiej niż w
najpiękniejszych snach. Jestem szczęśliwa.
– Ivette, możesz podać rozwiązanie? – Uniosłam powieki słysząc nad sobą głos pani od
matematyki. Oczywiście zdążyłam odlecieć na połowę lekcji i nie mam pojęcia o
czym do mnie mówi.
– Nie… – Pokręciłam głową.
– Skoncentruj się na lekcji, jeszcze nie czas
na bujanie w obłokach. – Spojrzała na
mnie surowo po czym odeszła zostawiając w spokoju, a ja dalej spokojnie mogłam
ignorować resztę lekcji. Matematyka? Czymże ona jest w obliczu tego, co
przeżywam… ludzie nie mają pojęcia, jak wiele cennego czasu traci się w szkole.
A ja chciałam tylko usłyszeć ten cholerny dzwonek i wyjść. Chciałam już być u
Toma i móc wpatrywać się w jego oczy, słuchać jego głosu i wdychać jego zapach.
– Co z tobą Iv? – Poczułam, jak ktoś mnie szturcha. Ashlee. O
niej też zapominam. Ja w ogóle zapominam, że żyję.
– Wszystko w porządku. – Uniosłam na nią swój zamglony wzrok. Czułam
się jak naćpana choć niczego nie zażywam. Poza Tomem… stał się moim
narkotykiem. Nie umiem przestać o nim
myśleć.
– Philip mówił mi, że ostatnio widujesz się z
jakimś mężczyzną… – Powiedziała
niepewnie, a ja miałam ochotę wstać i zdzielić swojego bliźniaka w łeb. Ja
rozumiem, że jest blisko z moją przyjaciółką, ale czy musi ją martwić swoimi
głupimi obawami? „Jakiś mężczyzna”… prosiłam, żeby się nie mieszał. Przecież
nie ma pojęcia kim on jest.
– Widuję. – Potwierdziłam nie bardzo wiedząc, co innego
jej mogę odpowiedzieć.
– I nie powiesz nic więcej? On mówił o tym w
taki sposób, jakby działo się coś niedobrego…
– Ashlee ja w ogóle nie rozumiem po co on
wzbudza jakąkolwiek panikę. Nie rozmawiaj z nim na ten temat, bo on i tak nic
nie wie. – Zdenerwowałam się. Czemu ja
zawsze muszę się tłumaczyć? – Nie dzieje
się nic złego. Nie jestem przecież głupia.
– Oh wiem… ale znasz facetów…
– On nie jest, jak każdy. – Wtrąciłam stanowczo. – I proszę was przestańcie mnie obgadywać za
plecami, jakby coś się działo, powiedziałabym wam. – Spojrzałam na nią z wyrzutem. Przecież
obydwoje są dla mnie ważni. Naprawdę sądzą, że ukrywałabym coś złego? Albo, że
w ogóle pozwoliłabym, aby ktoś mnie krzywdził? Przecież nie jestem taka. Może
jednak niezbyt dobrze mnie znają?
– Dobrze. Przepraszam, po prostu się
niepokoimy.
– Widzę. I na moje nieszczęście łączycie siły.
– Przewróciłam teatralnie oczami. – Doceniam waszą troskę i jeśli będę
potrzebowała pomocy, zgłoszę się na pewno. – Zapewniłam ją z przekonaniem. Miałam nadzieję,
że chociaż ona mi odpuści, a może nawet namówi Philipa na to samo. Inaczej mogę
nie mieć spokojnego żywota…
– W porządku. Ufam ci. – Odparła uśmiechając się ciepło. – A poznam go kiedyś? – Zapytała niepewnie, co mnie właściwie
zdezorientowało. Sytuacja naprawdę zaczyna się komplikować… co ja mam im
wszystkim mówić? Oczywiście, że chciałabym móc im go przedstawić, pochwalić się
swoim szczęściem… ale to przecież niemożliwe.
– Może. Na razie to nie wchodzi w grę. – Zaznaczyłam, czego już na całe szczęście nie
drążyła. – Nie mówmy już o tym, ok?
– Jak chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Ale musiało cię naprawdę nieźle złapać. – Skwitowała zerkając na mój zeszyt, w którym
zamiast obliczeń matematycznych znajdowały się przeróżne wzory. Począwszy od
kwiatków, skończywszy na serduszkach… I kiedy ja to stworzyłam…?
Rozkojarzenie.
Towarzyszyło mi od zawsze, a gdy poznałam Toma tylko się nasiliło. Potrafiłam
coś robić nie mając do końca świadomości… albo potem zapomnieć, że w ogóle coś
robiłam. Czasem miałam wrażenie, że jestem po prostu chora… ale to byłoby zbyt
proste.
– Widziałaś, co stoi przed domem?! – Gdy tylko weszłam do salonu zostałam
napadnięta przez Philipa, który niemalże się na mnie rzucił. Wyglądał, co
najmniej jakby dostał gwiazdkę z nieba. Nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi…
Chciałam tylko spokojnie dotrzeć do swojego pokoju, przebrać się i lecieć do
Toma… Pofrunęłabym do niego, jakbym tylko mogła. – Iv! No chodź! – Złapał mnie znienacka za rękę i nim zdążyłam
zaprotestować wyciągnął mnie z powrotem na dwór. – Audi A7! – Wskazał prawie skacząc wokół samochodu
stojącego na podjeździe. Wywróciłam oczami nie rozumiejąc tego podniecenia… to
tylko samochód. Poza tym… gdyby tylko wiedział jakim Audi jeździ Tom, to by
odleciał.
– Świetnie. Mogę już iść? – Mruknęłam nie chcąc tracić już więcej cennego
czasu. Naprawdę miałam ciekawsze zajęcia niż gapienie się w samochód.
– Ale Iv! On jest nasz! – Zawołał uradowany i zamachał mi kluczykami
przed nosem. Uniosłam brew patrząc na niego niepewnie. – Od mamy w prezencie urodzinowym. – Dodał dla jasności, na co prychnęłam.
– Która nie ma pojęcia, że jej córka nie
potrafi prowadzić samochodu.
– Oj daj spokój… chodź się przejedziemy! – Chciał znowu złapać moją rękę jednak tym razem
w porę zareagowałam i odsunęłam się.
– Nie mogę teraz. Jestem umówiona i spieszę
się.
– Podwiozę cię! – Nie tracił entuzjazmu. Oczywiście, że byłoby
wygodniej i szybciej… ale nie tym razem. Niestety…
– Nie. Idę sama. Zaproś Ashlee. – Zasugerowałam mu i nie zwlekając dłużej czym
prędzej wróciłam do domu od razu biegnąc do swojego pokoju. Rzuciłam torbę na
podłogę i otworzyłam szafę przekopując ją całą w poszukiwaniu, jakichś fajnych
ciuchów. Nie nadaję się do tego. Ashlee zawsze mi pomagała w takich sytuacjach…
to ona z nas dwóch zna się najlepiej na modzie i wszelkich rodzajach spotkań towarzyskich.
Wiedziałaby jak mnie ubrać na obiad… pożegnalny obiad. – Cholera. – Zaklęłam pod nosem i w rezultacie wyciągnęłam
zwykłą koszulkę na ramiączkach i spódniczkę z materiału. Czyli znowu postawiłam
na zwykły strój. Przecież ubrania tak naprawdę nie mają znaczenia? Ważne, że
dobrze leżą i tyle… Przebrałam się, a na stopy włożyłam trampki i byłam gotowa.
Wyszłam tak, jak stałam. Nie mogłam się już doczekać, kiedy dotrę na miejsce. Chciałam
w końcu go zobaczyć… a co ja zrobię, jak wyjedzie? Oszaleję po prostu.
Nie czekałam nawet na
autobus, wolałam iść na nogach. Byłam w takim nastroju, że nawet droga wydawała
mi się krótsza, niż zwykle. Rozpierała mnie radość na samą myśl, że już za
chwilę będę mogła się na niego rzucić. To niesamowite uczucie. Nie wiedziałam,
że w ogóle można się tak czuć. I pomyśleć, że to dzięki zwykłemu przypadkowi… i
właściwie też mojemu sieroctwu. Gdybym się wtedy nie zgubiła, nigdy bym go nie
poznała… a moje życie nadal byłoby monotonne i smutne.
Zwolniłam zauważając,
że zbliżam się do wielkiego apartamentowca. Musiałam unormować oddech i
poprawić trochę włosy. Uśmiechnęłam się zadowolona i weszłam do środka od razu
napotykając ciekawskie spojrzenie ochrony, co mnie nieco speszyło. Jednak nikt
się mnie nie czepiał, więc bez problemu udałam się w kierunku schodów, po
których zaraz wbiegłam na piętro. Serce zaczęło szybciej bić jeszcze zanim
dotarłam pod odpowiednie drzwi… oh, ta ekscytacja.
Odetchnęłam głęboko i
wcisnęłam dzwonek oczekując swojego księcia. Uśmiech nie schodził mi z twarzy,
szczerzyłam się, jak głupia. Tom nie kazał mi zbyt długo na siebie czekać i już
po chwili mogłam się w niego wpatrywać ku mojej wielkiej radości.
– Nareszcie jesteś. – Rzekł na wstępie i wciągnął mnie do mieszkania
od razu zamykając drzwi. – Gdy nie mam,
co robić szaleję myśląc o tobie. – Oplótł mnie rękoma w pasie przyciągając do
siebie i ucałował słodko moje usta. – Widzę, że masz dobry humor.
– Czuję się, jakbym była na haju. – Wyszczerzyłam się do niego. – Choć nigdy nie byłam… – Dodałam zaraz dla jasności i nie mogąc się
powstrzymać wpiłam się namiętnie w jego wargi. Odwzajemnił mój pocałunek z
równą pasją. – Ale zaprosiłeś mnie na
obiad. – Oderwałam się od niego
niechętnie przypominając mu o celu naszego spotkania. – Gotowałeś?
– Nie mogłem się na niczym skupić… dlatego
musimy go dopiero zrobić. – Stwierdził
uśmiechając się szeroko. – To znaczy…
miło będzie, jeśli zechcesz mi pomóc. – Uściślił swoją wypowiedź powodując u mnie
śmiech.
– Zechcę. – Cmoknęłam go w usta i odsunęłam się, aby zdjąć
buty. Odłożyłam je na bok i złapałam jego dłoń następnie ciągnąc go do kuchni.
– Co gotujesz? – Zapytałam opierając się o blat.
– Coś prostego, szybkiego i wegetariańskiego.
– Odparł po chwili namysłu. Zapowiadało
się ciekawie… – Hm… pokrójmy warzywa. Zrobię ryż… lubisz ryż?
– Lubię. Ale nie wiedziałam, że potrafisz go
robić. – Zaśmiałam się biorąc jego słowa
w sposób dosłowny.
– Eh… ugotuję go. A zrobię sos, o. – Poprawił się i zaczął wyciągać z szafek i
lodówki potrzebne produkty. Z przyjemnością go obserwowałam. Tom Kaulitz w
kuchni… cudo. Idealny facet.
– Dostanę jakiś nóż?
– Proszę, tylko ostrożnie. – Podał mi narzędzie mojej chwilowej pracy, a
sam zajął się ryżem. Ja natomiast skupiłam się na warzywach, które zaczęłam
powoli kroić. Nie przeszkadzało mi to jednak w dalszemu przypatrywaniu się
Tomowi. Uwielbiam na niego patrzeć. Jest cholernie męski nawet stawiając garnek
na ogniu… a te jego ruchy… Jest cudowny. I to jego skupienie… Westchnęłam cicho
zgryzając wargę, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie wiem, czy to zauważył,
w każdym razie nie rozpraszało go to chyba, gdyż nie narzekał. Robił swoje
uwijając się przy tym całkiem zwinnie…
– Ała… cholera. – Syknęłam drastycznie spadając na ziemię, gdy
zamiast w ogórka trafiłam w swój palec przecinając skórę.
– Ej, miało być ostrożnie. – Odwrócił się od razu spoglądając na sączącą
się krew. Szybko wsadziłam palec do buzi chcąc ją zatamować… Byłoby ostrożnie,
gdyby on nie był tak cholernie pociągający. – Daj, zakleimy. – Pojawił się obok z plastrem w ręce. Wystawiłam
więc posłusznie zraniony palec, a chłopak z wyczuciem nakleił na niego plaster
i posłał mi swój uśmiech. – Uważaj, nie
chcę mieć cię na sumieniu.
– Postaram się. Dziękuję. – Musnęłam w podziękowaniu jego policzek i
postanowiłam przez te kilka minut na niego nie patrzeć. Nie było to proste… ale
naprawdę nie chciałam stracić palców. Zresztą… on na pewno by nie chciał
dziewczyny bez palców! Wzięłam z niego przykład i skoncentrowałam się na
warzywach, a dzięki temu o wiele szybciej skończyłam. Potem już tylko
przyglądałam się, jak Tom przyrządza sos. Bez żadnego przepisu, sam z siebie
wszystko doprawiał i dodawał. To było naprawdę urocze. Gdyby tak mój brat
poruszał się w kuchni… albo moja mama!
– Wiem, że jestem boski, ale ty dosłownie nie
spuszczasz ze mnie wzroku od dobrych, kilkunastu minut. Nie bolą cię oczy? – Zagadnął w pewnej chwili wyraźnie rozbawiony.
Zamrugałam powiekami wzdychając głęboko.
– Patrzenie na ciebie działa zdecydowanie
leczniczo.
– Naprawdę jestem taki ładny? – Zerknął na mnie. Co za pytanie! Czy on ma
lustro?
– Inaczej bym się na ciebie tak nie patrzyła.
– Odparłam uśmiechając się. – Zresztą… ty dobrze wiesz, że jesteś
przystojny.
– Może i wiem. Ale to kwestia gustu… no i nie
mogę mieć pewności, czy akurat tobie się podobam. – Stwierdził z przekonaniem. To było ciekawe. Myślałam,
że Tom Kaulitz żyje z przekonaniem, że każda kobieta pada na jego widok… a tymczasem on zastanawia się, czy mi się
podoba? Może dlatego, że ja nie jestem każdą…
– Podobasz. – Szepnęłam stając tuż za nim i musnęłam jego
policzek. – Bardziej niż kiedykolwiek. –
Dodałam widząc uśmiech na jego twarzy. To
było słodkie.
– Spróbuj. – Odwrócił się do mnie z łyżką wypełnioną sosem
i dmuchając najpierw lekko wsunął mi ją do ust pozwalając poczuć ostry smak
sosu.
– Pycha. Co ty tam dodałeś? – Zajrzałam mu do garnka jednak to na niewiele
mi się zdało. Składniki bowiem same nie wyskoczą…
– Tajemnica. Może kiedyś ci zdradzę. – Wytknął mi język i wyłączył kuchenkę. – Gotowe. Siadaj do stołu, zaraz nakryję. – Polecił, a ja grzecznie zajęłam miejsce. I znowu mogłam na niego patrzeć. Pochłaniać
każdy jego najmniejszy ruch… napawać się nim ile się tylko da…